Piątek, 29 maja

Fejkniusy

Jesteśmy w żałobie. Kiedy rzucam okiem na pierwszą stronę niedzielnego New York Timesa, ściska mnie w gardle. Tysiąc nazwisk, drobnym drukiem, wybranych z prawie stu tysięcy, a u góry tytuł: U.S. Deaths Near 100.000, An Incalculable Loss. I jeszcze dalej: They were not simply names on a list. They were us. 

Jedno z pierwszych nazwisk, które wpada mi w oko, to Bucky Pizarelli – master of jazz guitar. Nigdy nie słyszałam Bucky’ego, gitarzysty grającego na siedmiostrunowym instrumencie, na żywo, ale czasem chodziliśmy z mężem do Birdland, znanego nowojorskiego klubu jazzowego, na koncerty jego syna Johna. Z czarno-białej strony wyławiam inne nazwiska, przy każdym proste zdanie z nekrologu, coś ważnego o zmarłym, o zmarłej, mówiące o tym, co ich najlepiej określało: Thomas – dumny ze swojego litewskiego pochodzenia, Denise – uwielbiała pisać urodzinowe kartki, wiersze i listy, Alby – solista w żydowskim zespole folkowym,  Louvenia – samotna matka trojga dzieci, Stanley – puzonista, który pewnego razu nie przyjął pracy w orkiestrze Duke’a Ellingtona, Helen – znana ze swojej greckiej nadziewanej papryki. W szóstej szpalcie u dołu – Jerzy Główczewski – ostatni z polskich pilotów Royal Air Force. 

Pana Jerzego poznałam zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku. Mocno już wtedy po siedemdziesiątce, ale wciąż wyprostowany i przystojny, gładził dłonią siwe włosy i miłym głosem opowiadał o pisanej właśnie przez siebie pierwszej książce wspomnieniowej. Ukazało się ich na początku lat 2000. trzy – „Wojak mimo woli”, „Optymista mimo wszystko” i „Moja Ameryka”. Trzy lata temu Państwowe Wydawnictwo Naukowe zebrało je w jeden tom – „Ostatni pilot myśliwca. Wspomnienia”.  Ta książka to ponad siedemset stron fascynującej opowieści żołnierza, podróżnika, architekta, człowieka o niesamowitej wręcz otwartości i wrażliwości, opisująca elegancką polszczyzną przygody jak z powieści szpiegowskich i wojennych. 

 Pan Jerzy opuścił Polskę w 1939 roku, 17 września przekraczając granicę rumuńską. Po kilku miesiącach wyruszył statkiem do Turcji, a potem do Tel Awiwu, gdzie w istniejącym tam liceum polskim zdał maturę. (Nie mogę tu nie wspomnieć, że polskie szkoły dla uchodźców tworzono zaraz po wybuchu II wojny światowej m.in. w Sztokholmie, Grenoble, na Cyprze czy w Oberburgu w Szwajcarii.) Zaraz potem Główczewski został żołnierzem Brygady Karpackiej i wziął udział w kampanii afrykańskiej, po czym powrócił do Palestyny, gdzie zgłosił się do lotnictwa. I znów wyruszył w drogę, via Nowy Jork, do Anglii. Po dwóch latach szkolenia mógł wreszcie zasiąść za sterami samolotu i w styczniu 1944 roku zestrzelił swój pierwszy niemiecki samolot. W sumie odbył 100 misji, walcząc w 308. Dywizjonie Myśliwskim, zwanym „Krakowskim”. Kiedy nadszedł koniec wojny, w kwietniu 1945 roku powiedziano mu, z typową brytyjską wdzięcznością: you don’t fly tomorrow. Pack up, you can go. Dwa lata później powrócił do Polski i zapisał się na studia architektoniczne. Pracował przy odbudowie Warszawy, przy rekonstrukcji pałacu kazimierzowskiego, pałacu Staszica i wschodniej ściany placu Bankowego. Do projektu budowy Stadionu X-lecia został zaproszony przez wybitnego polskiego urbanistę, profesora Jerzego Hryniewieckiego. Na początku lat 60. otrzymał stypendium Fundacji Forda i znalazł się w Stanach Zjednoczonych. Tu szybko został profesorem na wydziale architektury w North Carolina State University. Nieco później kierował projektem modernizacji starożytnego miasta Asuan w Egipcie, w czasach, gdy Rosjanie budowali tam tamę. Wykładał również w nowojorskim Pratt Institute. Był człowiekiem bardzo towarzyskim, spotykałam go często w Fundacji Kościuszkowskiej i w redakcji dawnego “Nowego Dziennika”. Zawsze był chętny do rozmowy, szarmancki i elegancki, przypominał mi mojego przyjaciela, nieodżałowanego Karola Krótkiego, również pilota RAF-u, później profesora socjologii na University of Alberta. Nie udało mi się, co prawda, nigdy zaprosić Pana Jerzego na spotkanie autorskie w bibliotece, ale pisał do mnie tak: 

  Czy mógłbym przesłać na Pani ręce egzemplarz mojej książki “The Accidental Immigrant“, jako dar do zbiorów Pani biblioteki?

   Ta anglojęzyczna wersja mojej trylogii została wydana w grudniu 2007, w celu opowiedzenia cudzoziemcom o niebywałych i skomplikowanych polskich losach XX wieku, doświadczonych przez może jednego z ostatnich naocznych świadków tamtych czasów. Przeżyłem te lata w Polsce, na Bliskim Wschodzie i w Ameryce. Ten geograficzny trójkąt stał się w tym czasie, z mojego osobistego punktu widzenia, terenem największych przemian. Obroty koła historii przenosiły mnie wielokrotnie w te same miejsca, ułatwiając obserwacje zmian.

   Może to zabrzmi zbyt zarozumiale, ale staram się robić to, czego jak dotąd nie robili polscy autorzy i władze: rozprzestrzeniać wiadomość o naszej roli w tym czasie, związanej jednak z historią innych narodów i poszczególnych ludzi, opowiedzianej bez patosu i bez szumu pawich piór.

Jerzy Główczewski odszedł 13 kwietnia. Zmarł w wyniku zakażenia wirusem COVID-19. Jest jednym z niemal 30 tysięcy nowojorczyków, których straciliśmy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

***

Ostatni weekend był długim trzydniowym świętem. W poniedziałek obchodziliśmy Memorial Day, dzień pamięci wszystkich kobiet i mężczyzn, którzy kiedykolwiek służyli w amerykańskich służbach militarnych. Nieoficjalnie jest to także początek lata i w normalnych czasach tego dnia otwierają się plaże, co oznacza, że Miasto zaczyna pobierać opłaty za parking, a służby ratownicze trwają na plażowych posterunkach, przywołując do porządku tych, którym zachciewa się wypłynąć za daleko. Tak też było i w zeszłym tygodniu, ale nie do końca. Miejskie plaże Nowego Jorku, takie jak Rockaway Beach, Coney Island czy Orchard Beach pozostały zamknięte, plaże stanowe w głębi Long Island są otwarte tylko dla mieszkańców hrabstw, w których się znajdują. Burmistrz de Blasio powiedział w czasie konferencji prasowej: „Mamy nadzieję, że wszyscy znają zasady i przestrzegają. Na plażę można wejść, ale bez pływania, bez uprawiania sportu, bez spotkań towarzyskich, bez imprez. Zachowajmy zdrowy rozsądek. Utrzymujmy dystans. Jeśli spacerujemy po plaży, róbmy to przez ograniczony czas, wracajmy do domu jak wszyscy inni”. Zamknięte będą też miejskie baseny.

Czeka nas trudne lato, zwłaszcza jeśli okaże się upalne, choć w Nowym Jorku to nie nowość ani nie zaskoczenie. Będzie jeszcze trudniej z innych względów – prezydent Trump wciąż nie rozumie, w jakiej naprawdę jesteśmy sytuacji, w jakim zagrożeniu żyjemy. Nie rozumie także swojej roli, swoich zadań i jak on, przywódca kraju należącego do wolnego i demokratycznego świata, powinien się zachowywać. Nie rozumie i nie ma nadziei na to, że, że uczyni najmniejszy choćby wysiłek, by zrozumieć. Trump zajęty jest wyłącznie swoimi sprawami i swoimi obsesjami. Jedną z najważniejszych jest oczernianie przeciwników politycznych, szydzenie z nich i wyśmiewanie. Podczas jednej z ostatnich konferencji prasowych Trump pozwolił sobie na uwagi na temat Joe Bidena i noszenia przez niego maseczki. Najwyraźniej prezydent 360-milionowego narodu nie pojmuje, że wciąż jest dla wielu swoich obywateli wzorcem postępowania i że jego cyniczne uwagi oraz ostentacyjne pokazywanie nieosłoniętej twarzy będą rozumiane jako przyzwolenie na nienoszenie maseczek. Genialna okładka “The New Yorker” z 9 marca w fenomenalnym skrócie pokazuje problem Ameryki.

Zaraz potem prezydent przystąpił do kontynuowania afery, którą zresztą rozpoczął już kilka lat temu. Otóż, co jakiś czas, Trump przypomina sobie o swoich krytykach i atakuje jednego z najbardziej znanych dziennikarzy NBC, byłego kongresmena, Joe’go Scarborough, oskarżając go – zupełnie bezpodstawnie – o… morderstwo. Dwadzieścia lat temu 28-letnia asystentka Scarborough, Lori Klausutis, zemdlała w biurze i upadając uderzyła głową o kant biurka. Kiedy ją znaleziono, nie żyła. Autopsja wykazała problemy z sercem, które mogły spowodować omdlenie i, w rezultacie, upadek. Ta przypadkowa śmierć jest wykorzystywana przez Trumpa w najbardziej niski i podły sposób – do oskarżania o morderstwo dziennikarza, który jest jednym z najbardziej zagorzałych jego krytyków. Trump w swoich nienawistnych działaniach posuwa się tak daleko, że nawet członkowie jego własnej partii są oburzeni. Liz Cheney, kongresmenka z Wyoming, powiedziała, że prezydent powinien przestać zajmować się tą sprawą i wreszcie zabrać za wyprowadzenie kraju z kryzysu pandemii. Postępowanie Trumpa, wymierzone przeciwko Scarborough, dotyka również rodzinę zmarłej 20 lat temu dziewczyny, otwierając na nowo zabliźnione rany po jej stracie, a jednocześnie znieważając jej pamięć. Groteskowy stary człowiek w Waszyngtonie nie uznaje granic przyzwoitości, nie wie nic o ludzkim cierpieniu. I nic go nie zatrzyma w niszczeniu urzędu, który piastuje. Dziennikarz CNN Anderson Cooper powiedział kilka dni temu: What a little, little man.  I miał rację. 

***

Internet jest jak kosmos – niezmierzony, nieopisany i pełen niespodzianek. Wydaje się, że można w nim znaleźć enklawy piękna i spokoju, czytać wiersze, oglądać filmy…  Jeśli ktoś bardzo chce, potrafi nawet tam odseparować się od zgiełku, szumu i złych wiadomości. Ale do czasu. Poruszając się w sieci bez ustanku w końcu natrafimy na rzeczy, o których nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją. Takie znaleziska sprawiają, że czasami nie wiemy, czy się roześmiać czy załamać ręce nad głupotą, nieodpowiedzialnością, brakiem edukacji, ale także, złą wolą, nienawiścią, często bezinteresowną, złośliwością, cynizmem, brakiem skrupułów w szkodzeniu innym. To podniecające, sprawdzać, jak zachowują się ludzie ogarnięci strachem. Bo fake news ma dawać tym, którzy je wymyślają i rozpowszechniają, poczucie kontroli nad innymi.  

Fake news nie jest nowym pojęciem. Najstarszym chyba przykładem są płaskorzeźby, które kazał stworzyć w XIII wieku pne. Ramzes Wielki. Przedstawiały go jako walecznego żołnierza w bitwie pod Kadeszem, w której rzekomo miał pokonać starożytne plemię Hetytów. A jednak… Traktat zawarty po bitwie jasno mówi, że nie było w niej zwycięzcy, a sam faraon wcale nie zachowywał się bohatersko.  

Nielepiej działo się w starożytnym Rzymie. Oktawian August – zanim nim został cesarzem – rozprawił się z Markiem Antoniuszem, najpierw rozpuszczając plotki, że jest on pijakiem i dziwkarzem, a potem sfabrykował dokument, w którym jego polityczny rywal zarządzał pochowanie go w mauzoleum Ptolomeuszy. Na koniec postarał się, tym razem wspólnie z Kleopatrą, by do Marka Antoniusza dotarła fałszywa wiadomość o samobójczej śmierci jego ukochanej, władczyni Egiptu. 

A dalej już poszło. Tu jakiś podrobiony dokument, tam sfabrykowane zdjęcie, rysuneczek niby niewinny, a jednak nie, notatka na marginesie starej księgi, ulotka wydrukowana po raz pierwszy za pomocą ruchomej czcionki, fałszywy email, artykuł w gazecie, przemycona między wierszami informacja w prawicowej telewizji czy wreszcie zwyczajna plotka, podawana z ust do ust. Żydzi porywający chrześcijańskie dzieci w rytualnych celach, Afrykanie za pomocą czarów zmieniający kolor skóry na biały, szczepionki powodujące autyzm, fale 5G kontrolujące ludzkie zachowania, sztuczna mgła nad lotniskiem w Smoleńsku, Bill Gates – osobiście, bo jakżeby inaczej – wszczepiający czipy ludziom, po to, by ich śledzić. Ach, zapomniałam dodać, że Gates zajmie się tym wszczepianiem zaraz po tym, jak wyrzuci do atmosfery miliony ton pyłu mającego zaćmić Słońce. Jak niby miałby to zrobić i po co – nie wiadomo. Wymieniać te wszystkie nonsensy można by do jutra. 

Czy wiecie Państwo, jak powstały przypisy w dziełach naukowych, czyli dlaczego ich autorzy stawiają gwiazdkę w tekście, z odnośnikiem do źródła na marginesie? Praktykuje się to od XVII wieku, właśnie po to, żeby nikt nie zmieniał tekstu w sposób mający służyć jego własnym celom. Ale w odpowiedzi na to powstają zupełnie nowe, pseudonaukowe artykuły i książki. Dobrze wiemy, czym były „Protokoły Mędrców Syjonu” – fałszywką napisaną na zlecenie carskiej Ochrany, mającą na celu wywołanie nienawiści do Żydów. 

W XVIII wieku w Holandii artykuły z fałszywymi informacjami były zabronione, a ich autorzy płacili kary. Dziś rządy wielu krajów mają specjalne komórki do kontrolowania przepływu niesprawdzonych czy kłamliwych historyjek i dementowania ich, ale czasem sytuacja wydaje się beznadziejna. Ludzi nic nie jest w stanie powstrzymać przed opowiadaniem i przekazywaniem niesprawdzonych wiadomości. Co ciekawe, naukowcy z Princeton i New York University opublikowali w zeszłym roku badania, z których wynika, że to nie stopień wykształcenia, przekonania polityczne, i nawet nie płeć, odgrywają decydującą rolę w przekazywaniu fake news. Chodzi o wiek. Jest bardziej prawdopodobne, że to właśnie osoba powyżej 65 lat uwierzy i rozpowszechni artykuł o czipach czy rozpylaniu przez samoloty tzw. chemtrails.

W Wikipedii pod hasłem FAKE NEWS Trump ma swój własny podrozdział. Od czterech lat każda krytyczna wzmianka o nim i jego prezydenturze określana jest przez niego jako fake news. Dwa lata temu, rozpoczynający dzień od Twittera prezydent napisał: „Fake news pracują po godzinach. Właśnie podano, że niezależnie od naszych fantastycznych (MARVELOUS, JUST FANTASTIC!) sukcesów w ekonomii i w innych dziedzinach, 91 procent wiadomości o mnie jest negatywnych. Po co pracujemy tak ciężko z mediami, skoro są one skorumpowane?”. Rzecz jasna, Trump skłamał mówiąc o 91 procent. Za to okazało się, że wiele fałszywych wiadomości protrumpowskich pozyskiwanych jest z miasta Veles w Macedonii, gdzie siedem różnych farm informacyjnych zatrudnia setki nastolatków, którzy produkują sensacyjne historie dla różnych amerykańskich firm i partii. 

Jak się bronić przed zalewem fałszywych informacji?  Przede wszystkim należy sprawdzać źródła. Nie dawać wiary fantastycznym opowieściom, sprawdzać fakty, odwoływać się do specjalistycznych stron internetowych , w których można porównać informacje. Ale chodzi także o coś innego – o szacunek dla rozumu i dla samego siebie. O wiarę w wiedzę i respekt dla nauki. 

No i  – w razie wątpliwości – zawsze można zapytać znajomego bibliotekarza…

11 thoughts on “Piątek, 29 maja

    1. Dzięki. To znaczy ja zrobiłam błąd niedowidząc i zmieniłam literkę r na n. W źródle, które podesłał mi Bralek jest Oberberg: shorturl.at/CIPRX. Dziękuję za link, chciałam się czegoś dowiedzieć więcej o tych szkołach. A tekstu już poprawiam.

      Like

  1. To najładniejsze: “Internet jest jak kosmos – niezmierzony, nieopisany i pełen niespodzianek. Wydaje się, że można w nim znaleźć enklawy piękna i spokoju, czytać wiersze, oglądać filmy… Jeśli ktoś bardzo chce, potrafi nawet tam odseparować się od zgiełku, szumu i złych wiadomości. Ale do czasu. ” I osobiste historie za listą nazwisk zmarłych..Dzięki.

    Liked by 1 person

      1. Izo,
        Nie wiedziałam o Jerzym Główczewskim. Piękny, wspaniały Pan, jakich już nie ma i nie będzie. Koniec lotu…

        Joanna

        Liked by 2 people

    1. W pierwszych sowach utworu
      autorka stwierdza, ze Ziemia jest mała,
      niebo natomiast duże do przesady,
      a gwiazd, cytuję: “więcej w nim niż trzeba.”

      W opisie nieba czuć pewną bezradność,
      autorka gubi się w strasznym przestworze,
      uderza ją martwota wielu planet
      i wkrótce w jej umyśle (dodajmy: nieścisłym)
      zaczyna rodzić się pytanie,
      czy aby jednak nie jesteśmy sami
      pod słońcem, pod wszystkimi na świecie słońcami?

      Na przekór rachunkowi prawdopodobieństwa!
      I powszechnemu dzisiaj przekonaniu!
      Wbrew niezbitym dowodom, które lada dzień
      mogą wpaść w ludzkie ręce! Ach, poezja.

      Tymczasem nasza wieszczka powraca na Ziemię,
      planetę, która może “toczy się bez świadków,”
      jedyną “science fiction, na jaką stać kosmos.”
      Rozpacz Pascala (1623-1662, przyp. nasz)
      wydaje się autorce nie mieć konkurencji
      na żadnej Andromedzie ani Kasjopei.
      Wyłączność wyolbrzymia i zobowiązuje,
      wyłania się więc problem jak żyć etc,
      albowiem “pustka tego za nas nie rozstrzygnie.”
      “Mój Boże woła człowiek do Samego Siebie,
      ulituj się nade mną, oświeć mnie” …

      Autorkę gnębi myśl o życiu trwonionym tak lekko,
      jakby go było w zapasie bez dna.
      O wojnach, które – jej przekornym zdaniem –
      przegrywane są zawsze po obydwu stronach.
      O “państwieniu się” (sic!) ludzi nad ludźmi.
      Przez utwór prześwituje intencja moralna.
      Pod mniej naiwnym piórem rozbłysłaby może.

      Niestety, cóż. Ta z gruntu ryzykowna teza
      (czy aby jednak nie jesteśmy sami
      pod słońcem, pod wszystkimi świecie słońcami)
      i rozwinięcie jej w niefrasobliwym stylu
      (mieszanina wzniosłości z mową pospolitą)
      sprawiają, że któż temu wiarę da?
      Z pewnością nikt. No właśnie.
      (Recenzja z nienapisanego wiersza, Szymborska)

      Liked by 1 person

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.