Piątek, 3 lipca 2020

Być obywatelem

Trzy i pół miesiąca bez porannego alarmu o szóstej, bez pospiesznego pakowania drugiego śniadania, biegu do pociągu, żeby zdążyć na 7:22, bez powrotów z pracy w zatłoczonym metrze i zasypiania późno, znacznie później niż się powinno, jeśli chciałoby się na drugi dzień być wyspanym i rześkim… Trzy i pół miesiąca wzmożonej ostrożności, unikania znajomych, wkładania masek na twarz przy zejściu po pocztę do lobby, dokładnego mycia wszystkich produktów przyniesionych ze sklepu… Trzy i pół miesiąca samotności, oddzielenia, niepokoju graniczącego z przerażeniem, troski o bliskich, słuchania trudnych relacji od tych, którzy w domach nie mogli pozostać… Trzy i pół miesiąca przebywania razem z najbliższą osobą 24/7, siadania razem do stołu, niespiesznych spacerów, wypadów w góry w najbardziej odosobnione miejsca, głośnego czytania, troszczenia się o siebie i lęku, gdy to drugie zakaszle, poskarży się na ból głowy…

Nowojorska krzywa spadła. Na mapie Stanów Zjednoczonych, codziennie uaktualnianej na stronie New York Timesa, Nowy Jork, w tym powiat Westchester, zaznaczany jest kolorami żółtym i pomarańczowym. Ale już za rzeką, w New Jersey, kolory ciemnieją, a im bardziej na południe, tym bardziej ponuro to wygląda. Floryda przejęła smutną palmę pierwszeństwa, którą przez długi czas dzierżył Nowy Jork. Liczba zakażeń dramatycznie skoczyła także w Illinois, Nowym Meksyku, Arizonie, Utah… To jeszcze nie koniec, nie łudźmy się.

Do pracy na razie nie wracam, choć to niezbyt prawdziwe oświadczenie, bo przecież pracuję cały czas. Administracja planuje stopniowe otwieranie biblioteki brooklyńskiej, rzecz jasna dzieje się to w porozumieniu z dwoma pozostałymi systemami bibliotek publicznych w mieście – nowojorskim i Queens. Na początku otworzymy sześć z naszych sześćdziesięciu oddziałów. Będzie można do nich wejść tylko w masce i tylko do lobby. Będzie można zwrócić książki i odebrać zamówione. Musimy zachować maksymalną ostrożność. 

Koncept biblioteki 21. wieku, którego powstawanie obserwowałam i w którym uczestniczyłam przez ostatnie dwadzieścia lat, przedtem nieznany i niepraktykowany, polegający na otwarciu na oścież drzwi biblioteki, w pierwszych dniach pandemii stracił rację bytu. Ale tylko na chwilę, w pierwszej chwili zaskoczenia. Metamorfoza, którą przeszliśmy przez ostatnie dziesięciolecia jako instytucja, zmieniła oblicze biblioteki w sposób radykalny. Przestaliśmy być jedynie budynkami, w których mieszkają książki. Zaczęliśmy być miejscem, do którego przychodzi się po coś więcej: żeby obcować ze sztuką, z kulturą, nauczyć się nowych technologii komunikacji, wymienić myśli, poznać ludzi. Staliśmy się świetnie wyposażonymi w sprzęt i właściwych ludzi domami kultury, które oferują więcej niż tylko dostęp do papierowej książki, które pulsują wydarzeniami, w których tętni życie. Staliśmy się miejscem, za którym się tęskni. 

Kiedy trzy i pół miesiąca temu zamknęliśmy drzwi, nasze milczenie trwało tylko kilka dni. Prawie natychmiast uruchomiliśmy dziesiątki możliwości korzystania z naszych zasobów, ułatwiliśmy dostęp do naszych kolekcji i zaproponowaliśmy setki programów online – dla każdego wieku, dla każdego rodzaju zainteresowań. Nasi czytelnicy odpowiedzieli na nasze zaproszenie i szybko przyzwyczaili się do nowych form kontaktu z nami. Kolejny, fascynujący znak czasu… Dziś już wszyscy wiedzą, że biblioteki nie opuściły społeczeństwa. Znalazły nową drogę bycia z ludźmi, wspomagania ich. Już powstają szczegółowe analizy sytuacji, w której znaleźliśmy się z powodu pandemii. Jedną z ciekawostek jest to, że wzrosło zapotrzebowanie na książki z dziedziny happiness i self-motivation. Ale analizy pokazują też, jak wiele amerykańskich rodzin jest wciąż wykluczonych elektronicznie: jeden przestarzały komputer, brak szybkiego połączenie internetowego, wiele osób czekających w kolejce do jednego laptopa…

Według naszego stopniowego planu otwierania się jeszcze przez długi czas nie będę mogła fizycznie stanąć przed czytelnikami, żeby przedstawić im gościa – pisarza, poetę, filmowca. Ale mogę to robić wirtualnie. Od dwóch miesięcy działa klub książki, w którym spotykamy się co dwa tygodnie. Za chwilę uruchomię serię spotkań literackich, może uda się przenieść z Polski koncerty i przedstawienia. Tymczasem udało mi się przekonać moich zwierzchników, że czas na to, aby po książkach w formacie elektronicznym w języku rosyjskim, chińskim i hebrajskim zaoferować czytelnikom takie książki w języku polskim. I udało się! Od dwóch tygodni można z naszej strony wypożyczać e-booki i audiobooki w rodzimym języku.

Biblioteka na Greenpoincie, otwarcie wystawy obrazów Rafała Ekwińskiego

Zatem nie nudzę się, nie narzekam na brak zajęć. Odpadły uciążliwe dojazdy do pracy, pochłaniające dziennie prawie trzy godziny mojego cennego czasu. Podróżując w tę i z powrotem woziłam ze sobą lekkie i poręczne urządzenie – Kindle, w którego pamięci mam już około stu książek. Ich kupowanie jest małą przyjemnością – wysyłam zamówienie, płacę 20-30 dolarów i …pyk! po kilku minutach mam kilka nowych tytułów. Potem przychodzi czas na dużą przyjemność – czytanie. Szkoda, że Kindle, który daje możliwość ustawienia dowolnego rozmiaru liter, dowolnej czcionki na białym albo czarnym tle, nie emituje zapachu papieru i dźwięku przerzucanych kartek…

Dnie płyną szybko, wypełnione codziennymi obowiązkami – dwie godziny dziennie spędzam online, odpowiadając na pytania czytelników. Michael już dawno wrócił do pracy. Nie czyni mnie to specjalnie szczęśliwą – codziennie wchodzi do szpitala, w którym jeszcze do niedawna były setki zarażonych covidem pacjentów. Ale przetrwamy. Wciąż nie mamy wszystkich danych, by ocenić rozmiary nieszczęścia, które nas spotkało i pewnie długo jeszcze nie będziemy znali wszystkich jego aspektów. Jedno jest pewne – nie ma dziedziny naszego życia, na której nie odciśnie się znak choroby. Jest wiele pytań, poczynając od podstawowych – ilu z nas jeszcze zachoruje, ilu straci życie, po bardziej kompleksowe: jak zmieni się nasza rzeczywistość POTEM. Czy będziemy mogli podróżować? Jak będą wyglądały szkoły, zarówno podstawowe, gdzie trudno utrzymać dyscyplinę, jak i wyższe, które już od dawna borykają się z coraz to chudszym budżetem? Ile poważnych biznesów nie podniesie się z czasowego zamknięcia? Czy rzeczywiście white collars zostaną w domach na dłużej, a praca online stanie się nową normalnością? Czy urodzinowe party Michaela za dwa tygodnie też odbędzie się na zoomie? A za rok? Przed nami jedna wielka niewiadoma, której rozwiązywaniu nie będzie towarzyszyć radość odkrywcy. 

Kiedy w Atenach skończyła się czteroletnia epidemia, która nawiedziła miasto w drugim roku wojny peloponeskiej, Tukidydes pisał: „Plaga zapoczątkowała upadek miasta i wzrost bezprawia w mieście. Ludzie stali się bardziej skłonni do uprawiania rzeczy, do których wcześniej nie przyznaliby się, że ich pociągają. Spostrzegli nagłe zmiany losu: kiedy bogaci umierali, ich majątki przejmowali ci, którzy wcześniej byli bez środków do życia. Pozostający przy życiu uznali więc, że rozsądne jest skoncentrowanie się na natychmiastowym zysku i przyjemności, wierząc, że zarówno ich ciała, jak i dobytek będą krótkotrwałe. Nikt nie chciał wytrwać w dążeniu do tego, co uznano za cnotę, ponieważ nikt nie mógł być pewien, że nie zginie, zanim ją osiągnie. Za cnotliwe i użyteczne uznano krótkotrwałą przyjemność i to, co w jakikolwiek sposób jej sprzyjało. Strach przed bogami i prawem ludzkim nie miał żadnej siły powstrzymującej, bo sądzono, że nie ma znaczenia, czy ktoś jest pobożny czy nie. Wszyscy stali się sobie podobni w umieraniu. Nikt nie spodziewał się, że przeżyje wystarczająco długo, aby ponieść karę za swoje czyny: ludzie uważali, że wyrok już się nad nimi zawisł i że zanim zostanie wykonany, powinien czerpać radość z życia bez ograniczeń.” To, o czym pisze Tukidydes, zdarzyło się prawie dwa i pół tysiąca lat temu. Ufając  nauce i mając nadzieję na to, że uczeni opracują właściwą szczepionkę przeciwko Covid-19, nie pozwolimy, by dotknęły nas rozpacz i szaleństwo, które ongiś popchnęły Ateńczyków do przekraczania prawa. 

Zaraza ateńska, mal. Michiel Sweerts

A jednak nie wiadomo, czy wkrótce w naszym życiu nie wydarzą się sprawy, których wymiar będzie jeszcze poważniejszy, jeszcze bardziej niszczący niż choroba, którą w końcu, w co mocno wierzę, uda się wyleczyć. I wyeliminować. Nie jest powiedziane, że przez następne pięć lat w Polsce nie zapanuje dekadencki nastrój, określany obrazowym określeniem „hulaj dusza, piekła nie ma”. Czy może się tak zdarzyć? Czy polityczny wybór, którego wkrótce dokonają polscy obywatele, może zaciążyć nad życiem całego państwa bardziej niż epidemia nieznanej choroby? 

 Jesteśmy po pierwszej turze wyborów prezydenckich w Polsce. Ubiegający się o reelekcję Andrzej Duda zdobył w niej niecałe 43 procent głosów. „Nasz” kandydat, kandydat Koalicji Obywatelskiej, przekroczył 30 procent. Pozostałych dziewięciu kandydatów odpłynęło (na razie) w polityczny niebyt. Dwóch z nich zapowiedziało powrót i dalszą walkę i już skóra mi cierpnie z przerażenia, że popularność Bosaka, określanego jakże trafnie jako „komendant z Gileadu” będzie rosła. Natychmiast po ogłoszeniu pierwszych, jeszcze niepełnych wyników obaj kandydaci wyruszyli w drogę, kontynuując spotkania z wyborcami. Następnego dnia dotarły do nas szczegóły głosowania i nam, Polakom mieszkającym za granicą, opadły ręce. Ale od początku. Sygnały o nieprawidłowościach związanych z zapewnieniem nam niezbywalnego prawa zapisanego w Konstytucji, dochodziły nas od początku kampanii prezydenckiej. Wyglądało na to, że władza, popierająca swego papuśnego ulubieńca, robiła wszystko, by utrudnić, czy wręcz uniemożliwić zagłosowanie tym, którzy nie mieszkają na stałe w Polsce. Drastycznie zmniejszono liczbę obwodów wyborczych. Sejm odrzucił większość poprawek Senatu do ustawy o szczególnych zasadach organizacji wyborów powszechnych, w tym wniosek o wydłużenie terminu na wysyłanie pakietów z głosami. Do komisji wyborczych początkowo nie zaakceptowano nikogo, kogo nazwisko kojarzyło się z działalnością prodemokratyczną i opozycyjną. Ci, którzy kiedyś działali w Komitecie Obrony Demokracji, nie zostali nawet wzięci pod uwagę. Dopiero po interwencjach dokooptowano nazwiska odrzuconych kandydatów. Nie wzięto pod uwagę specyficznych sytuacji w różnych krajach i związanych z nimi ograniczeń. Nie uwzględniono spowolnionej epidemią pracy poczty. Spory procent tych, którzy zarejestrowali się przed pierwszą turą, otrzymał pakiety do głosowaniu już po głosowaniu. Instrukcje towarzyszące, pisane pisowską nowomową niejednokrotnie nie pozwalały na poprawne wykonanie wszystkich wymaganych czynności. Na zarejestrowanie się do drugiej tury przez tych, którzy przedtem tego nie uczynili, przeznaczono jedną dobę, podczas której rzekoma awaria wyłączyła system na prawie dwie godziny. Nie odbierano telefonów. Nie podano adresów e-mailowych, na które można byłoby wysłać zgłoszenia w sytuacji podbramkowej. Bałagan. Chaos. Lekceważenie. I złamanie Ustawy Zasadniczej, która jasno mówi: wybory są powszechne. 

Nie były powszechne. Ich kulawa organizacja przysporzyła obywatelom Rzeczypospolitej stresu, niepewności, zdenerwowania. Wykazała lekceważenie rządu w stosunku do obywateli. Pozbawiła prawa głosowania mieszkańców krajów, które nie mają konsulatów RP. Arogancja raz jeszcze stała się wizytówką obecnego rządu.

Patrzę na dwóch kandydatów na stanowisko prezydenta mojego kraju, najwyższego przedstawiciela polskich władz, gwaranta ciągłości władzy państwowej. Pierwszy z nich, pucołowaty łysiejący mężczyzna w średnim wieku, na popularnym w YouTube filmiku, przerażony kuli się na dźwięk wystrzału armatniego.  Ale to nie jedyna sytuacja, w której okazuje strach. Podobnie zachowuje się wszędzie tam, gdzie spotyka szeregowego posła Kaczyńskiego, z którego łaski i nadania jest dziś głową państwa. Legenda Dudy, stworzona i rozpowszechniana przez PiS, ten dziwaczny apokryf, według którego prezydent jest skrzyżowaniem św. Jerzego z Machiavellim ma przysłonić obrazki kiedy Kaczyński nie podaje ręki Dudzie lub podaje mu ją od niechcenia. Albo kiedy Duda wsiada w samochód i jedzie na Nowogrodzką wysłuchać instrukcji.

Życie w strachu i upokorzeniu znakomicie balansują spotkania w małych miasteczkach i wsiach. Ich mieszkańcy kochają Andrzeja Dudę. Obecni na wiecach spijają słowa z jego ust, te obietnice bez pokrycia, zapewnienia, że rząd da, da i jeszcze raz, i jeszcze więcej da, że rząd ma i będzie dawał, wszystkim. Ludziom podoba się także to, że w swoich przemówieniach, coraz bardziej kwiecistych i grandilokwentnych, obecny prezydent przekracza wszelkie możliwe granice: przyzwoitości, prawdy, honoru. Atakując politycznych oponentów pan prezydent zapomina o godności swojego stanowiska, ale jego zwolennicy to lubią. Kłamiąc bez mrugnięcia okiem, wymyślając nieprawdziwe historie, pan prezydent wstępuje na grząski grunt nieuczciwości, sprzeniewierzając się Państwu i jego zasadom. Ale jego zwolennicy to akceptują. Dzieląc obywateli na lepszych i gorszych i odmawiając im podstawowych praw, prezydent mojego kraju zatraca to, co po angielsku pięknie nazywa się integrity. Ale jego wyborcy nie znają tego pojęcia. Dla zwolenników Dudy moralna wewnętrzna spójność i szacunek do samego siebie nie mają takiej wartości jak jego coraz bardziej agresywne wystąpienia. A kiedy w swoich pretensjonalnych, bombastycznych odniesieniach do polskiej historii powołuje się na tych, którzy dziś prawdopodobnie byliby jego politycznymi oponentami, wzbudza w otaczającym go tłumie euforię. Bo tłum nie wie, że na przykład Kościuszko, przed którym prezydent ni stąd ni zowąd ukląkł w Waszyngtonie, reprezentował zupełnie inne wartości i inaczej pojmował szczęście ojczyzny i jej obywateli. Tłum nie wie także, że profesorowie krakowskiej Alma Mater protestują przeciwko decyzjom swego ongiś wychowanka, dziś głowy państwa.

Jaki wstyd. Nie, nie dlatego, że mamy dziś prezydenta, który łamie Konstytucję. Wstydem jest to, że naród tej Konstytucji nie czytał. Nie zna jej. Nie ma w domu na półce dokumentu, który został stworzony właśnie dla niego, po to, by bronić jego – narodu – praw. 

Ale patrzę na drugiego kandydata: Trzaskowski – w tym samym wieku, czterdziestoośmiolatek, świetnie wykształcony, sprawny politycznie, mówiący swobodnie w kilku językach – tak, to ważne. Porywający, szczery.  Z całą pewnością odróżnia się od zagubionego na salonach Dudy, który samotnie kręci się w kółko na zgromadzeniach przywódców świata. Trzaskowski jest OTRZASKANY. Umie się zachować. Jest skromny. W swoim programie jest rzeczowy. Nie owija w bawełnę. Jego obietnice brzmią poważnie. Ma pomysły. Odpowiada na pytania. Doskonale wie, jak wiele rzeczy w Polsce w ostatnich latach zostało zaniedbanych, tych rzeczy, bez których w ogóle nie można planować przyszłości – edukacja, klimat, zapewnienie wszystkim obywatelom równych praw. Trzaskowskiemu nikt nie mówi, co ma powiedzieć ludziom na spotkaniach. A mówi on rzecz bardzo ważną, taką, której znaczenie jest nie do przecenienia: „Moim pracodawcą będzie naród”. Naród, czyli my. I właściwie tylko to powinno wystarczyć, żeby dokonać wyboru. Ale jest jeszcze kilka innych rzeczy: Trzaskowski nie obiecuje pieniędzy. Za to mówi o ochronie przyrody i to w konkretach – wprowadzenie nauki o klimacie do szkół, rozszerzanie parków narodowych. Trzaskowski nie powołuje się na zmarłych bohaterów. Za to zamierza przywrócić etos żołnierza polskiego i rozliczyć Macierewicza. Trzaskowski nie odnosi się w co drugim zdaniu do wiary katolickiej, bo wie, że nie jest ona wspólnym mianownikiem dla 38. milionów Polaków.  Za to planuje wprowadzenie związków partnerskich. Czy trzeba więcej?

Jeśli ktoś zapyta mnie, jakie mam prawo, ja – mieszkanka Stanów Zjednoczonych, obywatelka Kanady – dyskutować o polskich sprawach – będę miała jedną odpowiedź: Polska to moja ojczyzna. Jak długo jestem jej obywatelką, tak długo zachowuję prawo do wyrażania mojej miłości dla niej. Patetycznie? Być może. Słowa bywają patetyczne, zwłaszcza wtedy, gdy są bez pokrycia; codzienne czyny nie znoszą patosu i to one za mną stoją.

Arystoteles powiadał, że polityka to rodzaj sztuki rządzenia państwem i że jej celem jest dobro wspólne. Do tej prostej i zapewne wciąż sprawdzającej się definicji, dodałabym gdzieś wyczytane zdanie: polityka to rozmowa. Deklarując, że to naród będzie jego pracodawcą, Trzaskowski zaprasza nas do rozmowy. Wszystkich.

7 thoughts on “Piątek, 3 lipca 2020

  1. Bardzo ładnie, I to: “. Szkoda, że Kindle, który daje możliwość ustawienia dowolnego rozmiaru liter, dowolnej czcionki na białym albo czarnym tle, nie emituje zapachu papieru i dźwięku przerzucanych kartek…” i to: ” polityka to rozmowa. Deklarując, że to naród będzie jego pracodawcą, Trzaskowski zaprasza nas do rozmowy. Wszystkich.”- świetne!

    Liked by 1 person

  2. A propos dźwięku przerzucanych kartek, kto dziś rozumie jeszcze metaforę Jeremiego Przybory: “szelest zdartych dat”:
    “Czemu żegnam w mol nie w dur
    Nie najlepszą z roku pór?
    Może to mnie właśnie smuci,
    Że ta sama już nie wróci,
    Że z szelestem zdartych dat
    Upłynął życia szmat”..?

    Liked by 1 person

  3. Pani Izabelo!
    Pieknie Pani pisze,ale prosze pamietac,ze Polonia to rowniez i ja i wielu moich znajomych,ktorzy tez maja prawa obywatelskie i “ktorym nie opadly rece”,chociaz mysla nieco inaczej.Zgadzam sie z Pania – p.R.Trzaskowski obiecuje zwiazki partnerskie,ale p.A.Duda promuje rodzine – gdzie matka jest nadal tylko kobieta a ojcem mezczyzna / zarowno Pani,jak i ja z takich wlasnie rodzin pochodzimy/.Pan Trzaskowski – pisze Pani – nie odnosi sie w swoich wystapieniach do wiary katolickiej,a szkoda – bo wlasnie to wiara jest podwalina narodu polskiego.W czasach bowiem zawieruch wojennych,powstan,rozbiorow , czy tez klesk zywiolowych – to wlasnie krzyz i rozaniec pomagaly przetrwac.
    Dzisiaj rowniez narod kieruje swe oczy na Jasna Gore i zgina kolana przed krzyzem,bo tu jest nasza nadzieja.
    Z wyrazami szacunku – tez Polka.

    Like

    1. Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Niestety, fundamentalnie się z Panią nie zgadzam i myślę, że mało kto się z Panią zgodzi, a na pewno nie ci, którzy czytali polską konstytucję. Otóż wiara nie jest podwaliną narodu polskiego. W granicach państwa polskiego na przestrzeni wieków mieszkali i mieszkają Niemcy, Ukraińcy, Tatarzy, Żydzi – żeby wymienić tylko kilka grup, z którymi Pani czy ja nie mamy wspólnej wiary. W Polsce są również ci, którzy nie wierzą – i oni także nie dzielą z nami naszych prywatnych przekonań. Polska to nie Jasna Góra. Polska to prawie czterdzieści milionów ludzi, z których każdy ma prawo czuć się w swojej ojczyźnie dobrze. Także geje, lesbijki, niewierzący, protestanci, Źydzi, prawosławni, muzułmanie. Pani wiara to Pani prywatna sprawa, tak jak moja wiara jest moją prywatną sprawą a wiara prezydenta Dudy jest także jego prywatną sprawą. Konstytucja naszego kraju stanowi o oddzieleniu państwa od Kościoła. Orientacja seksualna nie czyni człowieka ani gorszym ani lepszym, a ludzie mają prawo wybierać, kogo chcą kochać i z kim pragną spędzać życie. Życzę zrozumienia tych spraw i opowiedzenia się po właściwiej stronie.

      Like

  4. Od naszych przodkow sprzed 4 tysiecy lat roznimy sie poziomem cywilizacyjnym , a nie mentalnie. Wiec… bedzie co bedzie…niestety..
    Nie mam watpliwosci, ze nalezy glosowac na R. Trzaskowskiego, ale kompanie przedwyborcze to zawsze zbior obietnic, a potem uwarunkowania nawet przy najlepszych checiach nie pozwalaja na ich realizacje. Ciagle zreszta obowiazuje w Polsce trojpodzial wladzy i nie wiem czy Trzasowski bedzie mogl np. od tak wstrzymac ten czy inny projekt gospodarczy, ktory jest w toku, a co ciagle obiecuje.

    Like

  5. Nie wiem, czy pan Trzaskowski jest kandydatem idealnym i czy w ogóle tacy są. Tzn odpowiedź jest raczej negatywna. Ale uważam, że przydałaby sie zmiana. Po pierwsze, niedobrze, jak jedno zgrupowanie ma całą władzę. Po drugie, jak ktoś za długo siedzi na tym samy stołku, to nikomu to na dobre nie wychodzi – jemu w szczególności. Uważam, że na raz powinna być tylko jedna kadencja. Ale, jak przeczytalam Twój wpis Izo i odnośnik do Tukidydesa i zarazy, pomyślałam: Great minds think alike… Vide: https://www.ias.edu/ideas/chaniotis-global-problems

    Liked by 1 person

    1. Pewnie, że żaden kandydat (żaden człowiek?) nie jest idealny. Ale Trzaskowski wyrasta na prawdziwego przywódcę. I na pewno chce dobrze dla Polski. Oczywiście, Duda tez chce „dobrze” dla Polski, ale między tymi „dobrze” jest zasadnicza różnica…

      Like

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.