Piątek, 31 lipca 2020

Długi tydzień

Zanim usiądę do pisania tego felietonu, odkrywam, że skończyła się kawa, a tę od czasu lockdown piję codziennie w południe. Kawę kupujemy w Antoinette Patisserie, małej kawiarni na obrzeżu pobliskiej wioski. Mogłabym wsiąść w samochód i w pięć minut dotrzeć na miejsce, ale pomna na to, że od kiedy z powodu upałów skończyły się nasze wędrówki po górach ruszam się znaczniej mniej, postanawiam się przejść. Życie układa mi się ostatnio tak, że większość dnia spędzam przy biurku. W domu, ale przy biurku. Wiele z moich zawodowych zajęć już dawno przeniosło się do Internetu i wciąż dochodzi ich coraz więcej. Niby nie tracę czasu na dojazdy, a jednak cały boży dzień tkwię ze wzrokiem utkwionym w ekran komputera: tłumaczę różnego rodzaju broszurki i ogłoszenia, prowadzę reference chat, organizuję spotkania klubu książki, próbuję ułożyć listę dziesięciu tytułów w literaturze polskiej, które mówiłyby o rasizmie, etc., etc.

Żeby kupić kawę, muszę pokonać półtorej mili, czyli niecałe dwa i pół kilometra w jedną stronę. Zakładam adidasy, nie zapominam o masce i wychodzę z domu. Włączam aplikację Libby i zaczynam słuchać kolejnego rozdziału “Cieni nad Hudsonem” Singera. Po drodze mijam pojedyncze domy z ogródkami, w których jeszcze do niedawna szalały hortensje. Dziś nie ma już śladu po „wzruszającej niebieskości”, fiolecie, różu, śliwkowych, liliowych i lawendowych odcieniach tej przepięknej, bezczelnie królewskiej rośliny. Maszeruję dzielnie, choć temperatura rośnie niemal z minuty na minutę. Kiedy docieram do Hastings, jest już ponad 32 stopnie. Nad rzeką wisi mgiełka wilgoci. 

Antoinette Pattiserie odkryliśmy jakieś dziesięć lat temu. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia obudził mnie dźwięk telefonicznej wiadomości: administracja zawiadamiała pracowników, że biblioteka będzie zamknięta z powodu opadów śniegu. Nieoczekiwanie wolny dzień spędziliśmy spacerując w coraz bardziej gęstniejącej zadymce. Kiedy, zmarznięci, dotarliśmy do Hastings, wszystko było już zamknięte w oczekiwaniu na następny śnieżny sztorm. Ktoś powiedział, że na obrzeżu wioski może być jeszcze otwarta jedna kawiarnia. Rzeczywiście, była otwarta, a właściciel stawiał wszystkim kawę i obdzielał ciastem. Od tego czasu jesteśmy w Antoinette regularnie i zabieramy tam wszystkich naszych gości na śniadanie. To właśnie lubię najbardziej w moim półwiejskim życiu – te małe rodzinne biznesy – kawiarnie, pralnie chemiczne, apteki, restauracje sushi, które nie zamykają się po jednym sezonie i w których właściciele i klienci znają się po imieniu i rozpoznają przy wejściu.

Wracam z Hastings inną drogą niż ta, którą przyszłam – wspinam się nieco pod górę i wchodzę na ścieżkę Old Croton Aqueduct, ciągnącego się przez ponad 40 mil dawnego systemu wodociągowego, doprowadzającego wodę do Nowego Jorku jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku. Za chwilę zanurzę się w cień głębokiej, dojrzałej zieleni. Jest koniec lipca, przyroda dyszy od upału, spod nóg leniwie uskakują tłuste rudziki i nawet szare wiewiórki wydają się ociężałe w swoich zabawach w przeskakiwanie z gałęzi na gałąź. Rząd białych sosen, narodowego dobra tego kraju, wygląda jak owinięty tiulem w kolorze malachitu. Słońce prześwietla ostro zakończone liście smukłego bożodrzewu gruczołowategoKorzystam z aplikacji rozpoznającej gatunki roślin, stąd wiem. To niezwykłe: robisz zdjęcie drzewu i po dziesięciu sekundach wiesz, z kim masz do czynienia: tree-of-heaven, Ailanthus altissima…Celowo piszę „z kim”, bo drzewa, rośliny, kwiaty, krzaki – nie są przedmiotem, są żywe, czujące i jestem pewna, że przyglądają się nam z taką samą uwagą, jak my im.

Więc jest czwartek, za kilka godzin usiądę do pracy, żeby cierpliwie odpowiadać na niecierpliwe pytania czytelników. „Kiedy wreszcie się otworzycie?”  – pyta Allison. Kusi mnie by odpowiedzieć – „sama chciałabym wiedzieć”, ale tego, oczywiście, zrobić nie mogę. Używam canned messages, czyli gotowców, które odpowiadają na pytania dotyczące spraw administracyjnych. Ale mam też pytania inne – o książki, o autorów, o nazwę ulicy w małym nadmorskim miasteczku, która występuje w takiej to a takiej powieści… Jestem “na czatach”, jak to nazywam, pięć razy w tygodniu, po dwie godziny, zaczynam od piątej po południu i często zostaję po godzinach.

Spieszę do domu, po drodze układając plan tego felietonu. Ten tydzień jest wyjątkowo wypełniony wszelkimi aktywnościami. Już od poniedziałku działo się wiele i wiele jeszcze się wydarzy… 

Działamy na fali niezwykłej energii, którą obudziła kampania prezydencka Rafała Trzaskowskiego. Ludzie z najprzeróżniejszych krajów, kontynentów rozmawiają, planują, dyskutują. Myślę, mam nadzieję, że zrodzi się z tego nowy ruch, oparty na wspólnej niezgodzie na to, co dzieje się w naszej ojczyźnie. Kiedy pod koniec ubiegłego tygodnia doszła nas informacja, że Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało wypowiedzenie konwencji stambulskiej, natychmiast napisałam do mojej przyjaciółki, Magdy M. Magda jest prawniczką, pracowała wiele lat w Trybunale Sprawiedliwości w Strasbourgu. Jest także córką wybitnej postaci polskiej polityki – Olgi Krzyżanowskiej, lekarki, posłanki na Sejm, pani senator. Magda ogłosiła na Facebooku, że potrzebne są chętne osoby, które podejmą się poprowadzenia internetowych seminariów, wyjaśniających czym jest konwencja stambulska i co oznacza dla polskich kobiet jej wypowiedzenie. W pół godziny potem były chętne do współpracy prawniczki. Wśród zgłoszeń pojawiła się wiadomość od Matyldy P. Matylda, pani doktor prawa, mieszka w Wiedniu, ale właśnie spędza wakacje w Nowym Jorku. Tak, przyjedzie na Greenpoint i spotka się z kilkoma osobami, żeby nam wyjaśnić i wytłumaczyć niebezpieczeństwo kryjące się za zapowiedzią ministra Ziobry.

Zatem w poniedziałek organizuję spotkanie. Może w nim wziąć udział niewielka liczba osób, nie chcemy przecież organizować tłumnych zgromadzeń. Szukając miejsca, dzwonię do Charlotte Patisserie. Byliśmy tam z mężem w zeszłym tygodniu i wiem, że w ogródku stoliki stoją w sporej odległości od siebie. Ale Charlotte zamyka się o piątej, a my chcemy spotkać się o szóstej. Może zatem Pierożek, nowo otwarta restauracja, przez płot od “naszego” miejsca? Właściciel w rozmowie telefonicznej wyraża chęć udostępnienia ogródka. Miło brzmiący młody człowiek używa zapomnianych w słów: „harmider” i w ogóle mówi ładnym językiem. Zastanawiam się: może zanim otworzył restaurację z pierogami, studiował polonistykę? 

Po południu parkuję naprzeciw restauracji. Jestem tam godzinę wcześniej, siadam samotnie w rogu ogródka. To najgorętszy dzień w roku, temperatura wciąż utrzymuje się w okolicach 96 stopni Farenheita. Powietrze stoi w miejscu. Wkrótce pojawia się nasza prelegentka, Matylda. Ma płomienne włosy i emanuje z niej energia. Potem pojawiają się zaproszone dziewczyny: obie Ewy, Anita, Agata, Grażyna, Izabela… Nie widziałyśmy się cztery miesiące. Nie możemy się objąć, uścisnąć, usiąść blisko siebie. Jesteśmy w letnich sukienkach, a kiedy widziałyśmy się po raz ostatni, byłyśmy opatulone płaszczami i szalami. Mamy długie, niepodcinane od dawna włosy. Wybuchom radości i pytaniom o wszystko towarzyszą gesty ostrożności – twarze mamy pozakrywane maseczkami. Właściciel Pierożka podaje nam kartę dań – pierogi z jagodami! Niby nie jadam o tej porze, ale przecież nie będę się wygłupiać i odmawiać sobie takich dobroci. I przy tych pierogach i naleśnikach rozsiadamy się wygodnie, a Matylda zaczyna mówić. 

Fot. Ewa Sukiennik Maliga

To, co mówi, jest fascynujące i jednocześnie przerażające. Niby coś wiemy o opresji i o konwencji stambulskiej, którą Polska podpisała. Ale przemoc niejedno ma imię. Konwencja stambulska mówi o tym, że państwo zobowiązane jest do udzielania pomocy kobietom, które narażone są na przemoc. A jest nią nie tylko uderzenie. Przemoc to wyzwiska, wydzielanie pieniędzy, powstrzymywanie szantażem od podejmowania własnych, niezależnych decyzji, poniżanie. Przemoc to grożenie pobiciem. To gwałt. Tak, w małżeństwie można być zgwałconą. Powtarzam: w małżeństwie można być zgwałconą.

Państwa, które podpisały konwencję mają obowiązek zmienić prawo, aby jasno stanowiło, że jest przestępstwem wykorzystanie seksualne osoby, która nie wyraża zgody na seks. Państwo zobowiązane jest także do regularnego zbierania danych statystycznych na temat przestępczości seksualnej. I do zapewnienia specjalistycznej pomocy ofiarom. A także do podjęcia działań zapobiegających przemocy seksualnej poprzez podnoszenie świadomości społecznej, edukację, media i zaangażowanie organizacji pozarządowych.

To tylko niektóre zobowiązania. Konwencja mówi także o tym, że religia i tradycja nie mogą być usprawiedliwieniem dla złego traktowania kobiet. Tu Matylda przytacza przysłowie, z którego, o wstydzie, sama się kiedyś śmiałam. Pamiętacie? Nie chcę go cytować, ale na pewno je znacie. Tak, to przysłowie o kobiecie, biciu i wątrobie. Wstyd pali mi policzki. 

Polska podpisała konwencję stambulską w sierpniu 2015 roku, jeszcze przed objęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Dziś, pięć lat po podpisaniu zobowiązania do obrony kobiet, Polska chce się wycofać, twierdząc, że po pierwsze w naszym kraju kobietom nie dzieje się żadna krzywda, po drugie, że konwencja otwiera drogę do demoralizacji dzieci i młodzieży. Ten drugi zarzut, równie absurdalny jak absurdalna jest dziś w Polsce władza, bierze się z obecności słowa „gender”. Gender, czyli płeć kulturowa to największy postrach rządu i Kościoła. A przecież gender to kwestia równości kobiety i mężczyzny. Kwestia sprawiedliwości. 

Wychodzimy z Pierożka mądrzejsze i smutniejsze. Żegnamy się pospiesznie, nie wiadomo, kiedy znów się zobaczymy. Kiedy wieczorem jadę do E-ów, żeby popływać w ich basenie, M. pyta mnie: „Dlaczego sądzisz, że ta wiedza przyda się kobietom tu, skoro sprawa dotyczy Polski?” 

Ano dlatego, odpowiadam, że mamy tam rodziny. Tam są nasze siostry, matki, kuzynki. W Polsce rząd i jego decyzje są dla kobiet niebezpieczne – na poziomie oficjalnym. Ale niebezpieczeństwo istnieje również na poziomie nieoficjalnym: to ksiądz, który udręczonej kobiecie zabrania podczas spowiedzi odejścia od męża; to policjant, który na wezwanie pojawia się po dwóch długich godzinach i pobłażliwie mówi: „wydawało się pani, przecież mąż jest spokojny”; to matka pobitej, która tłumaczy, że mężczyzna tak ma i nic się na to nie poradzi.  I my, którzy mieszkamy tutaj i mamy zgoła inne narzędzia do dyspozycji – policję pojawiającą się natychmiast po wezwaniu i niepatyczkującą się z agresorem, domy opieki, które w środku nocy przygarną pobitą kobietę, armię pracowników i pracowniczek socjalnych, psychologów, pielęgniarek, sądy, które są sprawiedliwe i bezstronne i pomoc państwa, na które można liczyć w zapewnieniu tymczasowej zapomogi – my tutaj możemy wspierać naszych bliskich, którym dzieje się krzywda. Jako obywatele możemy protestować, wysyłać listy, podpisywać apele. Informować prasę amerykańską. A także, jak to się już wydarzyło kilka lat temu, pójść w czarnych bluzkach pod konsulat na Madison Ave i wykrzyczeć nasze zdanie. 

Wtorek mija mi w miarę spokojnie, ale na środę umawiam się z inną prawniczką, Agatą Bzdyń, świetnie wykształconą, z doświadczeniem ze struktur Unii Europejskiej. Zanim na platformie Zoom urządzimy dwugodzinne spotkanie, mam zebranie w pracy. Łączę się, też na Zoomie, z kolegami i koleżankami, od razu uprzedzając, że muszę „wyjść” wcześniej. Za chwilę otwieram webinarium, na którym wałkujemy po raz kolejny aspekty konwencji. Spotkanie gromadzi kilkadziesiąt osób. Potem – cały czas – będzie dostępne w Internecie. Można je obejrzeć, wysłuchać całości. Całą techniczną stronę organizuje Marcin z Waszyngtonu, nie wiem, co bym bez niego zrobiła, bo ogarnięcie logistyczne takiego spotkania przez jedną osobę jest niemożliwe. W piątek wciąż dostaję pozytywne komentarze. Ktoś pisze: „prosimy o więcej”. 

Kilka dni temu, w jakiejś zażartej dyskusji na temat Trumpa, na argument o tym, jak źle odnosił się i dalej odnosi do kobiet, inna kobieta, Polka, matka, pisze – i cytuję to dosłownie – „Kobiety wolą być łapane za pussy, niż mieć pussy za prezydenta”. Odbiera mi to mowę. Odbiera mi to możliwość logicznej reakcji. Odbiera mi to poczucie godności. Kiedy w zastraszonych, choć nadrabiających miną kobietach ktoś zasieje ziarno buntu?

Kiedy w czwartek, po długim spacerze (nie aż tak długim), wracam do domu, zabieram się za pisanie. Szkic gotowy jest wieczorem. Nauczona doświadczeniem, że „co nagle, to po diable” (ech, te przysłowia, mądrości narodu) zostawiam tekst na piątek, z zamiarem popracowania nad nim przez cały ranek. Zanim się położymy, słuchamy Obamy, który wygłasza eulogię na pogrzebie Johna Lewisa: He believed that in all of us, there exists the capacity for great courage, that in all of us there is a longing to do what’s right, that in all of us there is a willingness to love all people, and to extend to them their God-given rights to dignity and respect – mówi Prezydent. Prawie płaczę. I want him back – mówię do Michaela. A już naprawdę rozklejam się, kiedy po mowie Obamy włączamy przemówienie Rev. James Lawsona, który młodym, silnym głosem czyta wiersz Czesława Miłosza. Słuchając 92-letniego aktywisty myślę, że ten wiersz, przetłumaczony na język angielski, ma niezwykłą siłę, że choć wypowiedziany w mowie żałobnej – wciąż rozświetla świat.

W piątek rano Michael przekazuje mi cudowną wiadomość – pada! Otwieramy okna, wyłączamy chłodzenie. Świeże powietrze powoduje, że muszę już! natychmiast! wyjść z domu. Jadę na Greenpoint – księgarnia, lunch, fryzjer. Pęczek szczypiorku w sklepie spożywczym.  Ech, życie. 

Skończyłam. Jest już ciemno. Przez wciąż otwarte okno słychać żaby. Cudowne rechotanie zagłusza szum sąsiedzkich klimatyzatorów.  

Jutro weekend. 

3 thoughts on “Piątek, 31 lipca 2020

  1. Dawno temu Boy Zelenski dał mi klucz do literatury Francuskiej:” Mózg i Plec”
    Izabelo, Twoje felietony to Zmysłowość i Polityka. Zmysłowość – ciężar wilgoci w powietrzu, drzewa na trasie która znam ale nie w Adidasach, pierogi z jagodami, łzy wzruszenia, gniew Polityka – w Polsce, w Stanach , kościelna.
    Pisz dziewczyno pisz . Będę czekał z niecierpliwością do następnego piatku.

    Liked by 1 person

  2. “Długi tydzien” to znakomity felieton! Tak płynnie łączysz tematy, z jednego subtelnie wkravzasz w drugi. Jest tu codzienność, życie, nawyki. Potem przyroda, natura, barwy lata…I naraz polityka, wybory, Rafal- nasza nadzieja i entuzjazm. Stąd krok tylko do konwencji stambulskiej, świadomości Polek i konserwatywnych rządów. Dlatego spotkanie z prawniczkami, świetne webinarium, w tle jeszcze Obama, aktywistów z polska poezja… Miłosz. Serce rosnie❤
    Czytam w dalekiej Holandii i dumna mnie napełnia. Czuję tak, ja gdybym stąpała Twoimi ścieżkami i myślała wespół z Tobą:)
    Wspaniale! Pisz Izo, proszę o wiecej. I gratuluję ciekawego, soczystego stylu. Chwyta za serce🌷
    Ewa Wasinska, Holandia

    Liked by 2 people

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.