Sobota, 3 października 2020

O książkach

Każda spalona książka oświeca świat – Ralph Waldo Emerson

Miałam może siedem lat, od co najmniej roku samodzielnie czytałam. Zbliżało się Boże Narodzenie i Mama zapytała, czy mam jakieś specjalne życzenia, które chciałabym, by Ona przekazała Aniołkowi. „Książeczki poproszę!” – wykrzyknęłam. Ten wykrzyknik wszedł do domowego słownika na stałe i nawet kiedy byłam już dorosłą panienką, wołałam: „Książeczki poproszę!”. Zatem „książeczki” zwykle znajdowały się pod drzewkiem, obok praktycznych prezentów, takich jak rękawiczki, piżamki i domowe kapcie z futerkiem. Tym razem z szarego papieru (mówimy o czasach, w których nie było błyszczących papierów do pakowania prezentów) wynurzyła się biała lśniąca okładka legendy o Warsie i Sawie.  Następnego dnia rano jechałyśmy do Wrocławia, do Dziadków. Na drogę, do pociągu, wzięłam swój prezent i kiedy wysiadałyśmy na Dworcu Świebodzkim, już dobrze znałam treść książki.

Na miejscu, u Dziadków, których nie znałam, była także jeszcze bardziej nieznajoma ciocia i dwóch chłopców w moim wieku. Ciocia nie wyglądała na zasobną, chłopcy byli nader skromnie ubrani. Mama odciągnęła mnie na bok i powiedziała: „Izuniu, podaruj swoją książeczkę kuzynom, oni nie mieli prezentów pod choinką”. Kiwnęłam posłusznie głową. Może nie rozumiałam jeszcze wtedy konceptu „mojej książki”, „moich książek”, „mojego księgozbioru”, ale na pewno miałam uczucie straty, pustego miejsca. I niesprawiedliwości. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, ile książek w swoim życiu stracę, ile z nich zniknie z mojego życia z powodu przeprowadzek, ucieczek, rozwodów, rozstań, odległości pomiędzy kontynentami, bezbrzeżności oceanów, a także zwykłej ludzkiej złośliwości, uporu i chęci odwetu. Nie miałam pojęcia, że będę zastanawiać się, gdzie też podziała się moja „celofanowa” Iłłakowiczówna, Mandelsztam w czarnej okładce z fioletowym nadrukiem, przybrudzone od ciągłego wożenia ze sobą, białe wydanie „Jeziora Bodeńskiego”.  

Z pewnością nie tylko ja należę do międzynarodowej wspólnoty miłośników książek, do tej dziwnej grupy ludzi, którzy odczuwają dreszcz radości, słysząc szelest kartek i wąchając zapach farby drukarskiej. Nie ma dla nas nic bardziej kuszącego i pociągającego niż wizyta w księgarni, przywitanie starych znajomych na półkach i spotkanie nowych. Piękno nowo wydanej książki jest skomplikowane i zwodnicze: projekt okładki i jej kolory, w środku równe rzędy liter układające się w nieznany nam jeszcze dramat, ilustracje lub zdjęcia wprowadzające nas w nowy świat, kształt czcionki … wszystko to razem należy do tajemnego języka sekty i równie dobrze może być niezwykłym odkryciem, jak i wielkim rozczarowaniem. Jestem dumna, że należę do tej wielomilionowej społeczności, która obejmuje zarówno tych, którzy czytają, jak i tych, którzy piszą. Razem przemierzamy labirynt świata, który dla Borgesa jest tylko jedną wielką biblioteką. Ale jakie jest prawdziwe znaczenie książki? Czy to tylko zbiór wydrukowanych arkuszy, które zapewniają nam chwilową przyjemność? Martwy, ale piękny przedmiot, który przechowuje głębokie treści dostarczone przez ich twórcę? Dlaczego wydrukowane strony wywoływały i od stuleci wywołują tak wiele emocji na całym świecie?

Książki zawsze były przedmiotem pożądania, chciwości, nieograniczonego podziwu i nienawiści. Niejednokrotnie kradzione podstępnie z bibliotek i z półek w mieszkaniach znajomych, pożyczane i niezwracane z premedytacją, pomimo złożonych pod przysięgą obietnic, ukrywane przed oczyma znajomych… Wyrywano lub wycinano z nich kartki, gdy treść na nich zapisana sprzeciwiała się obowiązującemu dogmatowi; fałszowano treść przez dodanie lub usunięcie pojedynczych słów lub całych fraz…  Z tytułów książek układano czarne listy, a ich posiadanie lub czytanie było zabronione tylko dlatego, że napisano je w niedopuszczalnym języku. Książki były ofiarami zbrodni, ponieważ oprócz tego, że były przedmiotami materialnymi, służyły do przechowywania myśli, energii duchowej, która utrzymywała przy życiu jednostki i narody.

Książki walczyły. Drukowano je w piwnicach przy użyciu najbardziej prymitywnego sprzętu i niezliczonych butelek oleju rzepakowego lub czcionką tak małą, że odczytanie jej wymagało lupy. Przekradały się przez granice, uciekając przed podejrzliwym spojrzeniem granicznych strażników, w walizkach z podwójnym dnem, w koszach z jedzeniem, w wózkach dziecięcych; ratowano je od ucisku historii i żywiołów, z nieprawdopodobnym poświęceniem, z wielkim wysiłkiem, z narażeniem życia.

Największą zbrodnią popełnioną na książkach było i nadal jest gaszenie ich treści płomieniem. Gdyby wszystkie spalone książki odłożono na półkę w jednym miejscu, stworzyłyby zbiór, który mógłby konkurować z największymi i najstarszymi bibliotekami. Książki były brutalnie usuwane z regałów i palone na stosie lub ginęły wraz z podtrzymującymi je ścianami i budynkami. Podczas inwazji Juliusza Cezara na Egipt ogień płonących statków egipskich rozprzestrzenił się na pałac królewski w Aleksandrii, w tym na najwspanialszą bibliotekę starożytności, jeden ze starożytnych cudów. Czterdzieści tysięcy książek zniknęło na zawsze. Był to przypadkowy, uboczny efekt wojny, ale szkód wyrządzonych ludzkości nigdy nie udało się naprawić. 

Dziś nie sposób wskazać miejsca, w którym spłonęły pierwsze książki, ani odgadnąć kto pierwszy, najpewniej posiadający władzę, wpadła na tak obmierzły pomysł, by wznieść z nich stos. Chiński minister Li Ssu, żyjący dwa wieki przed naszą erą, chwalił się w swoich wspomnieniach, jakichż to rad udzielał chińskiemu cesarzowi:

„Wasz sługa sugeruje spalenie wszystkich książek w archiwach cesarskich. Wszystkie osoby w cesarstwie, z wyjątkiem członków akademii uczonych, posiadające Księgę Pieśni, Księgę Dokumentów i dyskursy stu filozofów, powinny je zanieść do lokalnych gubernatorów i kazać im je spalić bez zwłoki. Ci, którzy ośmielą się rozmawiać ze sobą o Księdze Pieśni i Księdze Dokumentów, powinni zostać straceni, a ich ciała mają być wystawione na rynku (…) Ci, którzy nie zniszczyli swoich ksiąg, mają zostać napiętnowani i wysłani do budowy Wielkiego Muru. Książki nie poddane zniszczeniu będą dotyczyły medycyny i farmacji, odczytywania wróżb ze skorupy żółwia, z krwawnika oraz rolnictwa i arborystyki. 

Palenie książek i mordowanie konfucjańskich uczonych, rządy dynastii Qin

Czyż nie miał racji Heinrich Heine, czyż nie wykazał się jakimś przedziwnym czarnowidztwem na temat palenia książek, kiedy w usta postaci ze swego dramatu „Almanzor”, będącego świadkiem palenia Koranu, włożył słowa: Das war ein Vorspiel nur, dort wo man Buecher verbrennt, verbrennt man auch am Ende Menchen.  („To było tylko preludium. Tam gdzie palą książki, ostatecznie płoną ludzie)”. W jaki sposób Heine mógł przewidzieć, że półtora wieku później jego własne dzieła spłoną, a tym samym otworzy się najstraszniejsza hekatomba w dziejach ludzkości?

Palenie książki stało się łatwym narzędziem opresji, niemal nieznacznym i nic nieznaczącym odruchem, używanym przez rządzących. Tak było w starożytnych Chinach, ale potem już poszło. Jeden z czołowych starożytnych filozofów greckich, Protagoras, sofista i agnostyk, był autorem dzieła, które ani nie zaprzeczyło, ani nie potwierdziło istnienia bogów. To dzieło spłonęło na ateńskiej Agorze, na oczach tłumu, w roku 411 p.n.e. Kilka wieków później rzymski Senat zajęty sprawami publicznymi i wciąż nowymi awanturami militarnymi, nie omieszkał poświęcić czasu na potępianie, ale także palenie na stosie książek. Pretor upewniał się, że wyrok wydany na księgi będzie szybko wykonany, a egzekucji dokonywano na Forum Romanum. Wiemy na pewno, że wśród ofiar były dzieła Owidiusza, ale niewiele wiemy o utraconych na zawsze tytułach. W tamtych czasach można było być pewnym, że wszystkie istniejące kopie poszły z dymem i że nic nie zostanie dla potomności. Cesarz Kaligula nakazał spalenie dzieł Homera. Nikt nie wie, dlaczego. Na szczęście, rozkazu nie wykonano… Wielokrotnie spalenie ksiąg było aktem zemsty: tak się stało w 168 roku p.n.e., kiedy król Syrii, Antioch, w odwecie za powstanie Machabeuszy, nakazał spalenie świętych ksiąg żydowskich. Cztery wieki później imperator Dioklecjan nakazał palenie manichejskich i chrześcijańskich ksiąg, wraz z ich autorami.

 Wydawałoby się, że postęp cywilizacji powinien dziać się tylko dla naszego dobra. A przecież postęp jest także ciągłym osiąganiem nowych rekordów świata w dziedzinie okrucieństwa i zniszczenia. W starożytności, gdy płonęły książki, autorzy przeważnie uchodzili z życiem. W czasach nowożytnych książki palono wraz z autorami i ich czytelnikami. Palenie ksiąg stało się w średniowieczu tak powszechną procedurą, że w każdym większym mieście, które mogło pochwalić się pewną liczbą piśmiennych, płonęły stosy. Każda książka podlegała cenzurującemu ją ciału, czuwającemu nad wszelkimi wykroczeniami przeciwko religii, obowiązującym w tym czasie zasadom moralnym lub poglądom politycznym. Wśród oskarżonych książek znalazła się twórczość syryjskiego matematyka i filozofa Malchusa Porfiriusza. W swoim piętnastotomowym „Traktacie przeciwko chrześcijanom” pisał o wątpliwościach dotyczących proroctw Daniela. Było to wyzwanie rzucone chrześcijanom przez znakomicie wykształconego poganina. Porfiriusz napisał swój traktat około 280 roku naszej ery. Sto siedemdziesiąt lat później jego dzieło zostało potępione przez Kościół i spalone wraz ze wszystkimi pracami komentatorów traktatu Porfiriusza.

Kościół był zawsze podejrzliwy wobec słowa pisanego. Cenzurował nawet swoich najwierniejszych synów. Piotr Abelard, autor „Traktatu o Trójcy”, który żył w XIII wieku był filozofem i teologiem. Bardziej znamy go jednak z powodu jego tragicznej miłości do Heloizy i jako autora listów miłosnych – dziś klejnotu literatury miłosnej. Przyłapany na grzechu, został wezwany do stawienia się na konwencie w Soissons. Tam zmuszono go do porzucenia swoich poglądów, a zwłaszcza twierdzenia, że ​​diabeł nie ma władzy nad człowiekiem. Papież Innocenty II bez wahania nakazał spalenie wszystkich dzieł Abelarda. On sam nazwany został diabelskim smokiem i dzieckiem Antychrysta. Pozbawiono go statusu mnicha i przez kilka lat trzymano w całkowitej izolacji.

Abelard i Heloiza

Kiedy naukowiec z Oksfordu, John Wycliffe, rozpoczął tłumaczenie Biblii na język angielski, władze kościelne początkowo zaaprobowały ten pomysł. Wycliffe poświęcił na to około dwudziestu lat. Jednak ostatecznie Kościół zdecydował, że nie jest zainteresowany tym, by jego trzoda rozumiała Biblię. Wycliffe został pozbawiony statusu naukowca, a Kościół podsycił ogień jego tłumaczeniem Biblii. 

O ile nie trzeba było wiele, by zostać oskarżonym o herezję w czasach reformacji, wielu myślicieli dystansowało się od panujących poglądów. Nieprzerwanie toczyła się walka ideologiczna i powstawały nowe duchowe idee. Ale obie strony uznały palenia zapisanego papieru za najlepszy sposób wyrażenia pogardy, sprzeciwu i dezaprobaty. Marcin Luter, wrzucając do ognia bullę papieża Leona X, rzucił anatemę na obrażające go słowa. Nie mógł postąpić gorzej. Jego gest stał się sygnałem: niszczmy w ogniu wszystko, co uważamy za szkodliwe, obraźliwe, a także mogące rozbudzić cudzą ciekawość. Biblia w wersji Lutra była często skazywana na palenie, ale przetrwała. Uratowało ją to, że była pierwszą książką opublikowaną w powszechnym nakładzie w drukarni Gutenberga. Dzięki wynalazkowi druku, dzięki produkcji tysięcy kopii, palenie ksiąg straciło w dużym stopniu swój niszczycielski efekt. Nie zatrzymało to jednak samego procederu. Zniszczenie stało się mniej spontaniczne, ale za to lepiej zaplanowane i przygotowane.

 William Tyndale był kolejnym tragicznym bohaterem w historii wolnomyślicielstwa walczącego z ciemiężycielami, zawsze gotowymi spalić niewygodne dla nich książki. Podobnie jak John Wycliffe i Jan Hus, Tyndale uważał, że ludzie powinni mieć możliwość studiowania i poznawania podstaw swojej religii. Ten poeta i naukowiec przetłumaczył Biblię z oryginalnych źródeł hebrajskich i greckich na język angielski. W ten sposób popadł w konflikt z Henrykiem VIIi. Zorganizowano więc specjalną ceremonię, podczas której kopia Biblii Tyndale’a została zamieniona w popiół. Sam Tyndale także zamienił się w popiół, w 1555 roku. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Niech stanie się światłość”. Był to cytat z modlitwy, w której prosił króla o ujrzenie światła wiedzy i zezwolenie na tłumaczenie Biblii. Henryk VIII ujrzał to światło rok po śmierci Tyndale’a.

Nowemu Światu nie zaoszczędzono niczego ze strasznej tradycji palenia książek. Wielkie odkrycia geograficzne, wielcy podróżnicy, ale i misjonarze, którzy dołączyli do żeglarzy podczas ich podróży przez ocean i na nowych ziemiach zapanował stary porządek i zwyczaj palenia książek. W rezultacie praktycznie wszystkie książki Majów zostały zniszczone. Obecnie istnieją tylko trzy lub cztery pisma Majów (jednym z nich jest tzw. Kodeks Drezdeński, należący do Staatsarchiv w Dreźnie).

Ale te ciągłe akty palenia książek zaczęły być rozpoznawane jako akty powstrzymania postępu naukowego i trzymania mas w ciemnościach.  Zaczęto głośno o nich mówić i stawiać im opór. „Kto zabija człowieka, zabija rozsądne stworzenie, obraz Boży; ale ten, kto niszczy dobrą książkę, zabija rozum” – grzmiał w parlamencie brytyjskim w 1644 roku John Milton, próbując powstrzymać barbarzyńców. Zarówno Milton, jak i jego książka, zawierająca cytowane powyżej słowa, zostały potępione przez parlament, a procedura palenia książek wciąż trwała.

Podobny los spotkał wiele różnych pism poświęconych filozofii, poezji, pismom przeciwko Kościołowi, miłości, monarchii, satyrom, studiom nad ciemniejszą stroną natury ludzkiej. Ta procedura ogarnęła Nowy Świat i nie można nie wspomnieć o purytanach, którzy kontynuowali stare zwyczaje. Ameryka wkrótce mogła rozpocząć palenie własnych książek. Wszyscy pisarze, poeci, myśliciele, naukowcy i wszystkie tytuły ksiąg, które zginęły w ogniu, by podtrzymać przy życiu nieskrępowaną wolną myśl, powinny być wymieniane bez ustanku, aby oddać im sprawiedliwość. Niestety, ta lista jest zbyt długa…

 Pod koniec XIX wieku palenie jakby zaczęło ustępować, a na jego miejsce wkroczyła cenzura. Powieść Marka Twaina „Adventures of Huckleberry Finn” była wielokrotnie zakazana od czasu jej pierwszej publikacji w 1885 roku, a lista nieprawomyślnych książek ciągle się wydłuża. Ale temat cenzury, nakładania kagańca na słowo, wymaga oddzielnego felietonu.

15 maja 1933 r. naziści nakazali wrzucenie na stos wszystkich książek z biblioteki w Kaiser Friedrich-Ufer (niedaleko Hamburga), napisanych przez autorów spoza Niemiec. Powstał w ten sposób ogromny stos, podpalony tuż przed północą. Wśród tych, którzy aktywnie przynosili książki, byli studenci, młodzi ludzie, którzy przecież pierwsi powinni sięgać po wiedzę. Znamy też nazwisko bibliotekarza, który pomagał skompilować odpowiednie listy. Nazywał się Wolfgang Herrmann. Kiedy stworzył pierwszą listę, opatrzoną słowami „szkodliwe i niepożądane”, miał zaledwie 29 lat… Wydarzenie miało stosunkowo ograniczoną publiczność, dlatego ze względów propagandowych zdecydowano o kolejnych spektaklach palenia książek. Palono dzieła Kurta Tucholskiego, Ericha Marii Remarque’a, Lenina, Kischa i wielu autorów żydowskich. Regularnie urządzano takie wydarzenia, a przyświecało im hasło: „Każda książka, która wywrotowo wpływa na naszą przyszłość lub uderza w korzenie myśli niemieckiej, niemiecki dom i siły napędowe naszego narodu…” ma zostać spalona. Hordy młodzieńców w brunatnych koszulach plądrowały biblioteki, synagogi, księgarnie, żydowskie domy i sklepy. Na spalenie skazano książki wielu filozofów, poetów, pisarzy światowej sławy. Wśród autorów, którzy mieli zostać wyeliminowani znaleźli się Einstein, Freud, Gide, Kafka, Zola, Feuchtwanger, Conrad, Dos Passos, Tołstoj, Kästner, Hellen Keller, London, Grosz, Haszek, Henryk i Tomasz Mannowie, Marx, Proust, H.G. Wells, London, Zweig i wielu innych. Im jaśniejszym płomieniem strzelał w niebo ogień płonących książek, tym ciemniejsza wokół zapadała noc. Książki palono z pełną premedytacją i bez najmniejszego zawahania. Wiele spalonych książek nigdy więcej nie zostało opublikowanych i dziś nikt już o nich nie pamięta.

Gdy Niemcy rozpoczęły wojnę, atakując Polskę 1 września 1939 r., a wkrótce potem inne kraje europejskie, niszczenie książek i bibliotek stało się częścią systematycznej polityki Niemiec. Polska, potraktowana brutalnie przez nazistów, straciła w czasie II wojny światowej osiemdziesiąt procent swoich księgozbiorów i niemal 20 procent swoich obywateli. Sadza ze spalonych książek i spalonych w krematoriach ludzi unosiła się w powietrzu przez długi czas. Reszty dopełnili sowieccy żołnierze, niszczący wszystko co znalazło się na ich drodze i sowieccy oficerowie podejmujący decyzje o wywożeniu tego, co jakoś się ostało.

W dużej mierze historia komunizmu jest historią brutalnego tłumienia przepływu informacji, zwłaszcza książek i wolnej prasy. Ogromną rolę w walce z reżimem komunistycznym odegrał opór przeciwko wszechobecnej komunistycznej cenzurze. Ludzie ryzykowali swój dobrobyt i wolność ręcznie kopiując poezję dysydentów, i przemycając literaturę poza granice bloku komunistycznego. Rozkwit podziemnej literatury dysydenckiej i działalności wydawniczej był jednym z pierwszych wyraźnych znaków nadchodzącego końca komunizmu.

Ludzie dobrej woli, członkowie bractwa miłośników książek, zawsze starali się ratować książki, kiedy tylko było to możliwe. Najdroższymi pamiątkami w domu, w którym się wychowałem, są książki uratowane przez braci mojej Mamy z pożaru rozpalonego na ich szkolnym dziedzińcu. Na pożółkłych stronach widnieje okrągła pieczęć Liceum Krzemienieckiego. Kruche, często już rozpadające się egzemplarze serii Biblioteki Ossolińskiej są świadkami okrucieństwa swoich czasów, a jednocześnie siły woli tych, którzy je ocalili. Te książki spędziły sześć tygodni w bydlęcym wagonie, kiedy moja rodzina została zmuszona do opuszczenia swojego domu. Zawsze będę myśleć z najwyższym szacunkiem o Babci, która pakując rondle i kołdry, nie zapomniała o książkach.

Moich książek nikt nie palił. Rozrzucone na dwóch kontynentach, w czterech krajach, stoją na cudzych półkach, leżą w paczkach na strychu w rodzinnym domu. Wiele z nich pamiętam – odkupiony w Kalamacie za butelkę wina od kogoś, kto wracał do kraju, egzemplarz „Szarej Wilczycy” Curwooda, tomik wierszy Urszuli Kozioł, otrzymany na 12. urodziny, przedwojenny egzemplarz „Księżniczki Dżawachy”, który znalazłam w szafce, przywalony starymi listami. Wiele z nich powinno być ze mną, za wieloma tęsknię, wiedząc, że nigdy ich już nie odzyskam. Wiele z nich wyląduje na śmietniku, kiedy odejdą ich obecni właściciele. 

Ten felieton jest po części tłumaczeniem mojego eseju, napisanego 20 lat temu jako zadanie domowe w Library School na zajęcia z historii książki. Ale jest także moją reakcją na to, że nagle ktoś przypomniał sobie, że ogień trawi papier, że książka łatwo płonie…

6 thoughts on “Sobota, 3 października 2020

  1. Piękny hołd złożony książce! Tym bardziej w czasach, kiedy ludzie nie chcą czytać, bo nie chce im się myśleć…Gratuluje Autorce Jej przywiązania do ukochanych ksiażek, publikacji, słowa pisanego!
    Czuję i myślę dokładnie tak samo…

    Liked by 1 person

  2. Fahrenheit 451..Bardzo ładny i ciekawy esej! I przypomniał mi scenkę w ‘Tattered Cover’ sprzed wielu, wielu lat, kiedy moja ośmioletnia wówczas córka wchodząc do tej księgarni, westchnęła z rozkoszą i powiedziała: ‘Mamuś, jak ja lubię ZAPACH książek!’. Zostało to jej do dziś, bo wyjątkowo w jej pokoleniu czyta książki drukowane na papierze, w dużej liczbie i wybrednego wyboru… Tak więc masz bratnie dusze na tym świecie Izo:-).

    Liked by 1 person

  3. W moim domu zawsze bylo duzo dzieci i ksiazek .I tak juz zostalo wszystkim domownikom.Pierwsze zauroczenie ksiazka z pieknymi ilustracjami byla ksiazka ,,BAJKI ,,Andersena a w niej,, Dziewczynka z zapalkami.,,Do dzis pozostaje dla mnie najcudowniejsza opowiescia czytana w Boze Narodzenie .Ilez wtedy wylalam dzieciecych lez czytajac ta ksiazke .

    Liked by 1 person

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.