Piątek, 5 czerwca

I can’t breathe

I powtórzę jeszcze raz, bo powtarzania tej historii nigdy dosyć. 46-letni George Floyd, zamieszkały w Minneapolis, 25 maja około ósmej wieczorem wszedł do sklepu, chcąc kupić paczkę papierosów. Płacąc, położył na kontuarze 20-dolarowy banknot. Sprzedawca popatrzył na banknot pod światło i stwierdził, że jest on podrobiony. Wkrótce potem pojawiła się policja i czterech policjantów postanowiło aresztować George’a, który nie stawiał oporu. Kiedy mimo to powalono go na ziemię, jeden z policjantów ukląkł na jego szyi (UKLĄKŁ NA JEGO SZYI) i pozostał w tej pozycji przez osiem minut i czterdzieści sześć sekund. George, zanim umarł, wzywał matkę i powtarzał zdanie, które słyszeliśmy wiele razy w ostatnich latach: I can’t breathe. Trzech pozostałych policjantów stało obok, nie reagując. W jakimś momencie George przestał błagać o zwolnienie ucisku, bo stracił przytomność. Po chwili przyjechał ambulans, ale policjant jeszcze przez minutę trzymał kolano na szyi George’a. Przypadkowy przechodzień nagrał całą scenę telefoniczną kamerą.

Chokehold, tracheal choke, true choke, wind choke, blood choke and push choke – to tylko niektóre z nazw technik, używanych w różnych walkach, między innymi w dżudo, po to, by obezwładnić przeciwnika. Wszystkie są do siebie podobne. Polegają na odcięciu dopływu powietrza i mają – nazwijmy to – zneutralizować podejrzanego o przestępstwo czy opierającego się aresztowaniu. To chwyty, które mogą zabić. Zwłaszcza wtedy, gdy duszony człowiek choruje na serce, ma astmę, jest otyły. 

Chokehold jest techniką obezwładniania, stosowaną przez całą policję w Stanach Zjednoczonych, pomimo że już od lat 80. ubiegłego wieku jest ona zabroniona. Niestety, nie jest nielegalna. I ta semantyczna różnica pomiędzy słowem banned illegal pozwala na to, że rzekomy stróż prawa staje się panem życia i śmierci. 

Który to już raz dowiadujemy się o tym, że biały policjant, w majestacie prawa, zabił czarnego obywatela? Sześć lat temu Eric Garner ze Staten Island, jednego z hrabstw metropolii nowojorskiej, błagając policjanta o zwolnienie ucisku, wycharczał: I can’t breathe.

Nie interesuje mnie, że Eric ze Staten Island sprzedawał nielegalne papierosy. Nie interesuje mnie, że George z Minneapolis chciał zapłacić za papierosy podrobioną dwudziestodolarówką. Nie interesuje mnie, jakie to przestępstwa popełnili według policjantów – Michelle Shirley, Redel Jones, Kenny Watkins, Breonna Taylor, Tamir Rice, Ezell Ford – żeby wymienić tylko kilka nazwisk ZAMORDOWANYCH przez policję w ostatnich latach osób. Niektóre z nich cierpiały na chorobę psychiczną, niektóre coś ukradły, niektóre po prostu szły ciemną alejką i nie zatrzymały się na wezwanie. 12-letni Tamir został zastrzelony, bo trzymał w ręku pistolet zabawkę. 

Wszyscy ci – powtórzę raz jeszcze – zamordowani przez policję w majestacie prawa obywatele tego pięknego kraju mieli jedną wspólną cechę – kolor skóry. Ciemny, czarny, brązowy, beżowy – każdy z tych odcieni, różny od białego, może dziś, w najbardziej demokratycznym państwie świata, stać się powodem pobicia lub zabicia. Kolor skóry jest w Ameryce obsesyjnie ważny – ma świadczyć o wartości człowieka, przesądzać o jego uczciwości, inteligencji, rzetelności, pracowitości, wiarygodności.  Tak jakbyśmy nie byli sobie równi. 

Nie wypierajmy się tego. Żyjemy w przeświadczeniu, że z powodu koloru skóry dostaliśmy od Pana Boga czy natury – jakkolwiek to nazwiemy – więcej praw, że mamy kredyt zaufania, że społeczeństwo powinno nam ufać. Czujemy się pewnie. Mamy poczucie wartości, nie musimy nikomu przypominać o naszych obywatelskich przywilejach. Skąd się to bierze? Jak to się stało, że tak właśnie myślimy?

Jestem we Wrocławiu, w Pedecie. Wybrałam się na zakupy z koleżanką z akademika. Koleżanka jest z czteroletnią córeczką. Córeczka ma kręcone włosy i piękny ciemny kolor skóry. Na schodach na drugie piętro mała, czując na sobie spojrzenia pełne złości, pogardy, wręcz nienawiści (tak, tak było – widziałam te spojrzenia), wyrywa rączkę z uchwytu matki, odwraca się do tłumu i krzyczy: „Co się tak gapicie, ludzie?!”. No właśnie, co się tak gapicie, ludzie? Dlaczego przeszkadzają wam jej czarne loki i to, że wygląda inaczej niż wy? 

Jestem w autobusie jadącym z Poznania do Londynu, wracam z Polski do Edmonton, ale chcę zrobić sobie kilkudniowy postój na zwiedzanie londyńskich zabytków. Z tyłu autobusu siedzi dwóch młodzieńców, jadą pierwszy raz do Anglii, bo właśnie zaczyna się polski exodus za pracą. Wjeżdżamy do Greenwich, autobus staje na światłach. Po chodniku idzie para Kenijczyków w bajecznie kolorowych dashiki, tradycyjnych szatach mieszkańców zachodniej Afryki. Młodzieńcy aż podnoszą się na siedzeniach: „Patrz, kurwa, jakie pojeby! Po ulicach w piżamach zapierdalają!”. Staram się nie słuchać. Ale – dlaczego przeszkadzają wam kolorowe stroje obcych wam ludzi? 

Ktoś powie, że to niewinne spojrzenia, niewinne komentarze. Nie. Nie ma w tym nic niewinnego, nic życzliwego. Nie ma w tym szacunku. Jest skrywana agresja, która ulewa się uporczywym spojrzeniem, brudnym słowem, czasem gestem. Skąd to się bierze? Kto nam wmówił, że ciemny kolor skóry jest gorszy od białego? 

Do sklepu w Minneapolis wchodzi czarnoskóry mężczyzna i kupuje papierosy. Ma podrobiony banknot. Mógł go dostać w innych sklepie, ktoś wydał mu resztę. Przyjeżdża policja i po ośmiu minutach ten człowiek nie żyje. Śmiem twierdzić, że gdyby był biały, nikt nie założyłby mu śmiertelnego ucisku na szyję. 

Od połowy lat 60. co pewien czas w amerykańskich miastach wybuchały zamieszki, często przeradzające się w prawdziwe walki na ulicach, połączone z rabunkiem i niszczeniem wszystkiego, co stało na drodze. W 1967 roku w Detroit zginęły 43 osoby, spłonęło niemal półtora tysiąca budynków. Kiedy w kwietniu 1968 roku w Memphis zamordowano Martina Luthera Kinga Jr., działacza na rzecz równouprawnienia i zniesienia dyskryminacji rasowej, laureata pokojowej Nagrody Nobla z roku 1964, znów wybuchły rozruchy. Biała Ameryka zaniepokoiła się. Czarna – domagała się, aby to, co obiecywano przed kamerami telewizyjnymi, stało się faktem – chciano równości rzeczywistej, a nie zawartej w sloganach. Żądano sądów, które nie byłby rasowo uprzedzone, zniesienia niepisanych, ale istniejących praw, które ograniczały możliwość zamieszkania w lepszych dzielnicach, banków, które udzielałyby pożyczek na takich samych zasadach, jakie stosowano wobec białych.

Latem tego roku, na olimpiadzie w Mexico City, dwóch czarnych zdobywców medali w biegu na 200 metrów, Tommie Smith i John Carlos, w czasie ceremonii podniosło w górę zaciśnięte pięści jako znak „czarnej siły” – black power.  W tym samym roku Shirley Chisholm została pierwszą czarną Amerykanką wybraną do Senatu. 

Prezydent Johnson, zaniepokojony zamieszkami, powołał National Advisory Commission on Civil Disorders, grupę złożoną głównie z kongresmenów i senatorów, zwaną później Komisją Kernera, która miała wyjaśnić powody niezadowolenia czarnej społeczności Stanów Zjednoczonych. Ten raport objawił mechanizmy regulujące życie Amerykanów i nazwał je po imieniu: „biały rasizm” jest częścią polityki wewnętrznej Stanów Zjednoczonych i objawia się szeroko rozpowszechnioną i częstą dyskryminacją w zatrudnieniu, edukacji i polityce mieszkaniowej. Krytyka objęła również media, stronnicze, nieobiektywne, tendencyjne.

426-stronicowy raport Komisji Kernera porażał swoją wymową: segregacja rasowa znalazła swoje potwierdzenie w faktach i liczbach.  I ostrzegał: Our nation is moving toward two societies, one black, one white—separate and unequal.

Czy przez 50 lat, które upłynęły od opublikowania raportu, coś się zmieniło? Z pewnością. Prawie tyle samo czarnych i białych Amerykanów kończy szkołę średnią, ale z tej liczby już tylko połowa Afroamerykanów kończy uniwersytet. Ci, którzy kończą studia, zostają politykami, lekarzami, nauczycielami, ale… Czarni Amerykanie wciąż zarabiają 82 i pół centa z każdego dolara, który zarabia biały mieszkaniec U.S. A w dzisiejszych więzieniach… Kto zgadnie, jaki jest stosunek czarnoskórych więźniów do białych?

Takie są fakty. Ameryka nie jest krajem społecznej równości, rasizm płynie w jej żyłach z równą siłą, jak pięćdziesiąt, sto czy dwieście lat temu. Sprytnie ukryte pod pięknymi hasłami zasady podziału na lepszych i gorszych wciąż regulują życie. 

Nikt dziś nie powie głośno niczego negatywnego na temat koloru skóry, nikt nie odmówi serwisu w sklepie czy restauracji. Wielu z nas wręcz z dumą stwierdzi, że ma wśród swoich przyjaciół Afroamerykanów, nie zdając sobie sprawy z tego, jak rasistowskie będzie to wyznanie. Ale nie o to chodzi. Chodzi o marginalizowanie ludzi, którzy według wszelkich praw boskich i ludzkich mają takie same prawa, takie same przywileje. To się wciąż dzieje, ale żeby to zobaczyć, musimy otworzyć oczy, skonfrontować naszą wrażliwość z faktami. Testem tej wrażliwości jest nasza reakcja na to, co się dziś dzieje wokół nas. Pomniejszanie wagi protestów, skupianie uwagi na zdemolowanych sklepach i wybitych szybach bez zastanowienia się, co popchnęło ludzi do wyjścia na ulice, dlaczego mają dość i dlaczego to wszystko się dzieje – to właśnie dowód na to, że nie rozumiemy problemu, że nie słyszymy naszych współobywateli, ba, nie słuchamy tego, co mają do powiedzenia i co ich boli.

Od dziewięciu dni w dziesiątkach amerykańskich miast odbywają się protesty. Także w Nowym Jorku. Jedne są cichym oświadczeniem sprzeciwu, tak jak ten zorganizowany w Mt. Sinai Hospital, gdzie pracuje mój mąż, inne przeradzają się w gwałtowne starcia, kończące się aresztowaniami i zranieniami po obu stronach – protestujących i policji.

Just before silent (mostly), partially social distant, 9-min Black Lives Matter expression/solidarity by Mount Sinai staff, 5th Avenue, NYC. Photo Michael A. Barry

Zamieszki i rozruchy nie są problemem. One są oznaką problemu. I jeśli ktoś powie, że dziesiątki tysięcy ludzi wyszły na ulicę po to, by kraść i demolować, to niech przypomni sobie tysiące ludzi w Gdańsku w 1970 roku. Wtedy też demolowano sklepy i rozbijano szyby. Bo wtedy przyszedł czas na ostateczny krzyk rozpaczy. Ten krzyk rozpaczy słyszymy dziś na ulicach amerykańskich miast. 

Dziś, w czwartek 4 czerwca, odbył się pogrzeb George’a Floyda. Demokraci w Kongresie stojąc zastygli w milczeniu na 8 minut i 46 sekund.  Reverend Al Sharpton  wygłaszający eulogię powiedział głośno: „Zdejmijcie swoje kolana z naszych gardeł”. I to jest zdanie, które jest najgłębszym i najcelniejszym komentarzem nie tylko do tej tragicznej śmierci, ale do sytuacji czarnych mieszkańców Ameryki, których głos wreszcie musi być usłyszany. 

Ten felieton miał być w zupełnie innym nastroju na zupełnie inny temat. Miał opowiedzieć o pewnym czerwcowym poranku w mojej ukochanej Kalamacie, trzydzieści jeden lat temu, który przeżyłam w uniesieniu, bo tego właśnie dnia po raz pierwszy po pięćdziesięciu latach do Polski zawitała wolność. Ale ważniejsze wydało mi się powiedzenie tego, czym dziś żyjemy, co – mam nadzieję – wielu z nas obudzi. 

5 thoughts on “Piątek, 5 czerwca

    1. Cytat z dzisiejszego NYT:
      It can often feel like nothing changes with police killings. Gruesome, high-profile cases keep coming — Eric Garner, Michael Brown, Freddie Gray, Breonna Taylor, George Floyd, now Manuel Ellis — and the annual number of killings nationwide remains at about 1,100.

      In several big cities, however, things have changed. Police departments have adopted new policies, and, while problems remain, the number of shootings and deaths have fallen significantly.

      It’s happened in Los Angeles, where fatal police shootings have declined in each of the last four years, down to 12 last year. It’s happened in San Francisco. And it’s happened in Baltimore, Chicago, Philadelphia and Phoenix, Samuel Sinyangwe, a data scientist and activist, writes for FiveThirtyEight. “Many of these reforms were initiated in response to protests and public outcry over high-profile deaths,”

      Like

  1. ‘America’ by Maya Angelou..

    “The gold of her promise
    has never been mined

    Her borders of justice
    not clearly defined

    Her crops of abundance
    the fruit and the grain

    Have not fed the hungry
    nor eased that deep pain

    Her proud declarations
    are leaves on the wind

    Her southern exposure
    black death did befriend

    Discover this country
    dead centuries cry

    Erect noble tablets
    where none can decry

    “She kills her bright future
    and rapes for a sou
    Then entraps her children
    with legends untrue”

    I beg you

    Discover this country.”

    Liked by 1 person

  2. Dzieki Izo, juz w jakims komentarzu opisalam scenke sprzed miesiaca jak to jest byc bialym w Ameryce. Trzy tygodnie temu wplacalam w “naszym banku” kilkaset dolarow w setkach. Pani kilkakrotnie przepuscila banknoty przez 3 maszynki liczace. Niestety, jeden okazal sie falszywy. Wielce przykro bylo pani kasjerce, przyszla menadzerka,. Tak , nawet golym okiem widac, ze falszywa. Panie nawet pokazaly mi dwa miejsca na banknocie, gdzie to widac. Poniewaz wiedzialam skad te setki mam usilowalam im wepchnac ta informacje. Zupelnie nie byly tym zainteresowane, dostalam jedynie potwierdzenie, ze zabrano mi ta stowke z dwustronna jej kopia. Upewnilam sie, ze sa tam moje dane, na wszelki wypadek dopisalam drugi nr telefonu. Moze ktos sie zainteresuje, juz nawet nie mna, ale ogniwem, ktore im moge podac. Nikt sie nie zainteresowal. Bo ja naleze do uprzywilejowanych bialych . Zapewne czarna sfarsza kobiete na ta okolicznok nie bylaby zamordowana , ale potraktowano by ja wg innej instrukcji

    Liked by 1 person

  3. “Jest skrywana agresja, która ulewa się uporczywym spojrzeniem, brudnym słowem, czasem gestem. ” Pięknie powiedziane o paskudnym ludzkim atawizmie.. I jeszcze paskudniejszej potrzebie poniżania bliźniego, którego jak w dawnych walkach trzeba jeszcze przed atakiem zhumanizować..

    Like

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.