Ostatni tydzień przed…
Sobota. Polska (choć już nie tak bardzo) dzielnica Greenpoint o siódmej rano robi wrażenie, jakby wcale nie spała poprzedniej nocy. Niedaleko skrzyżowania jej dwóch głównych ulic, Greenpoint Ave i Manhattan Ave, otwarte warzywniaki oferują świeże mleko i świeżo wyciśnięte soki. Tu i ówdzie przemyka hipster z latte w ręku, mieszkańcy wyprowadzają na poranny spacer psy, ktoś spieszy do pracy. Otwierają się kawiarnie, a przed nimi momentalnie formują się kolejki. Kiedy parkuję pod księgarnią, mój towarzysz już czeka. Zapominając, że dziś święto – Fourth of July – sprawdzam, o której muszę zapłacić za parking. Z samochodu wyciągam cały potrzebny do wypełnienia misji sprzęt – dwie rolki taśmy, dwie pary nożyczek i cały plik niebieskich plakacików, formatu zwykłej kartki, wczoraj wydrukowanych przez Jacka.

Pierwszy przyklejamy na latarni tuż przy kościele św. Antoniego z Padwy. Jakiś starszy pan mija nas wolno, przystaje, ogląda się. „Patrz – mówię do Rafała – zaraz wróci i zedrze”. Ale postanawiam wziąć byka za rogi, uśmiecham się do pana, który wciąż się nam przygląda i głośno wołam – dzień dobry! Mężczyzna wraca i mówi: „Moja żona głosuje na Trzaskowskiego”. Kamień spada mi z serca, nie musimy się niczego obawiać. „A pan?” – pytam. „E, nie, ja Słowak jestem. Ze Spiszu, ale już po słowackiej stronie” – odpowiada. Dopiero teraz zauważam miękki akcent południowych sąsiadów. „Wie pan, dam panu coś dla żony” – wracam do samochodu i wyjmuję duży lśniący plakat, który nie zmieściłby się na zwykłym słupie. „Proszę jej do dać i pozdrowić.” Pan Słowak wygląda na ucieszonego, bierze plakat i dziękuje. „Wszystkiego dobrego” – wołam jeszcze.
Continue reading “Piątek, 10 lipca 2020”