
12 dni później zamknięto większość instytucji w Mieście, w tym i moją bibliotekę. Odesłano nas do domu i kazano czekać. Naiwnie sądziłam, że za tydzień, no, dwa najwyżej, wrócimy wszyscy do pracy i normalnego życia. Niestety. Minął miesiąc i trochę i nie widać końca tej przedziwnej sytuacji, której nie spodziewaliśmy się w najczarniejszych snach, której nie braliśmy pod uwagę i której skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Mieszkamy 28 minut od Grand Central, a odległość tę pokonujemy podmiejską kolejką, która rano kursuje co 10 minut. To wciąż w granicach metropolii nowojorskiej, ale jednak poza miastem, nad Hudsonem, z widokiem na Palisades, klifowe wybrzeże zachodniej strony rzeki. Lubię rano przyjść parę minut wcześniej na naszą stację i fotografować widoczny w oddali biały most Tappan Zee, wznoszące się pionowo nad wodą skały i ich lustrzane odbicie.
Mamy szczęście z tym mieszkaniem poza miastem. Nie musimy wsiadać w samochód, by pojechać gdzieś daleko, gdzie nie ma ludzi. Nawet nasza ulica, biegnąca równolegle do rzeki, przez większość dnia jest pusta i można po niej spokojnie spacerować. Zaraz za domem rozpoczyna się zbudowany w połowie XIX wieku Croton Aqueduct, który doprowadzał wodę do Nowego Jorku z olbrzymiego zbiornika Croton, do którego dziennie 35 milionów galonów wody z okolicznych rzek. Dziś już nieczynny, jest parkiem, do którego mogę wejść trzy minuty po wyjściu z domu.
Prawie nie spotykamy ludzi. Czasem widzimy sąsiadów wracających ze spaceru z psem. Czasem ktoś wsiada do samochodu i kiwnie ręką na przywitanie. Ludzie spotykani na spacerach schodzą ze ścieżki czy chodnika, starając się zachować jak największą odległość.
Zatem chodzimy. Dużo i często, prawie każdego dnia. Brakuje mi Miasta, ludzi, tłoku i hałasu, codziennego teatru, który odbywa się na ulicach i w metrze. Nie mogę robić zabawnych zdjęć, takich jak tej dziewczynie z subwayu nr 1. Fotografuję więc okolice. Klify Hudsonu, połyskującą wodę w rzece, kołyszące się domki dla ptaków w cudzych okolicznych ogródkach, wyłażące spod ziemi zielone pędy, nieśmiałe kwiatki, które próbują się panoszyć na płotach.
Poniżej seria zdjęć – niespecjalnie oryginalnych, ale pokazujących naszą tegoroczną wiosnę, jej kolory, materię, kształty. Cieszą mnie drobiazgi, których może cztery tygodnie temu nie zauważyłabym: ptasie piórko zatrzymane przez wiatr na metalowym płocie, sylwetka lisa na stopniu schodów prowadzących do parku, kłącza paproci arogancko torujące sobie drogę do światła czy kontrast pędów forsycji obsypanych kwiatami i obłażącego z farby płotu. Wiosna, do której najbardziej znanym rymem jest przymiotnik “radosna”, nie przynosi nam w tym roku zbyt wielu beztroskich i czarujących chwil. Ale przyroda jest niepowstrzymana. Pokazuje nam środkowy palec, puszcza perskie oko i pyta: “I co mi zrobicie?”
masz bardzo fajne oko!
LikeLiked by 1 person